albania.2015

Kolejne wyjazdy do Albanii w 2013 i 2014 coraz mocniej rozbudzały w nas pasję do jazdy poza asfaltem. O ile w 2013 roku odcinki off-road pokonywaliśmy trochę przypadkowo, o tyle w 2014 roku to był już główny cel naszego wyjazdu. Mimo, że dotarliśmy do „legendarnego” wśród motocyklistów Theth, to wiedzieliśmy, że to dopiero drobny fragment tego co skrywa przed nami Albania. Postanowiliśmy odkryć kolejne jej tajemnice.

Alek:

„To była dla mnie czwarta, a w zasadzie piąta wizyta w Albanii i chyba na razie wystarczy. Czas poszukać czegoś bliżej, rumuńskie i ukraińskie Karpaty wyglądają naprawdę zachęcająco i są znacznie bliżej.

Tegoroczny wyjazd do Albanii podniósł trochę poprzeczkę dla naszych umiejętności i wytrwałości, chociaż nie wiem co było bardziej uciążliwe, jazda w terenie czy dojazdówka. Teren dał natomiast zdecydowanie więcej przyjemności, frajdy z jazdy i satysfakcji. Można by o tym długo opowiadać.

Chciałbym podkreślić, że w tym roku szczególnie ważne okazało się zacięcie planistyczne Andrzeja, i tu chylę czoła. Przygotowanie map, tras do nawigacji, rozpoznania terenu i czasów potrzebnych na przejazd pozwoliło nam uniknąć wielu pomyłek, niepotrzebnych nerwów i zamieszania. Sprawiło, że kończyliśmy dzień jazdy wieczorkiem i był jeszcze czas na zasłużone piwko w jakimś sympatycznym miejscu.  Choć osobiście tęsknię trochę za prawdziwym moto-survivalem to uważam wyjazd za wyjątkowo udany pomimo wielu przeciwności, które sprawiły, że był jeszcze lepszy. Dzięki!”

Andrzej:

„Poświęciłem mnóstwo czasu, by dobrze przygotować ten wyjazd. Każda z tych chwil procentowała podczas wyjazdu. Po powrocie pojawiają się, jak zawsze nowe pomysły i chęć wniesienia poprawek. Dziękuję chłopakom, towarzyszom podróży. Bez nich ten wyjazd nie miałby sensu. Wspólne doświadczanie przygód jest nie do zastąpienia. Mam nadzieję, że takich wypraw zrobimy w kolejnych latach dziesiątki. 

Już zaczynam myśleć o kolejnej 🙂 A Wy ?” 

Uczestnicy

Alek

„Kontakt z moto od czasu jak mnie kuzyn posadził na swoim Komarku, a było to ze cztery dekady temu. Od czterech lat buduję przyjaźń z Tereską (Yamaha xt660z Tenere), która miała być tylko spotkaniem na próbę ale jak się okazało skutecznie wygryzła FJR-kę. Z Tereską już czwarty raz byliśmy w Albanii, jest  znakomitym towarzyszem podróży, nie kaprysi, nie marudzi, nie strzela focha po prostu bierze te wszystkie moje fantazje na klatę nie oglądając się na kolegów z szacownych stajni o trzyliterowych skrótach. Choć najsłabsza w zespole to nie daje tego po sobie poznać. Wychowana na błotnistych terenach wzdłuż Odry czasami w Albanii tęskni za błotem dlatego ochoczo wali w każdą kałużę. Jest prawie taka jak ją fabryka stworzyła, a te kilka drobnych dodatków to był jej pomysł, a mi nie wypadało odmówić.”

Andrzej (Starszy)

„47 lat. 11 lat wypraw motocyklowych. Planista. Po dwóch operacjach kręgosłupa, co nie przeszkadza w realizacji pasji. Czasem się wkurzam na resztę grupy za brak dyscypliny – to konsekwencja mojego wieku i chęci sprostania nazwie grupy TheTricks („Tetrycy” = choć po angielsku brzmi to zgoła inaczej). Od wielu lat jeżdżę BMW R1200GS Adventure. Wcześniejsze albańskie wyprawy pokonywałem właśnie na tym motocyklu, który przejechał przez Shkiperię, ale nie było w tym wiele przyjemności z jazdy. To była raczej mozlna przeprawa przez niż radosne śmiganie. W czasie zeszłorocznego wyjazdu wiedziałem już, że za rok wrócę do Albanii na lżejszej maszynie, by zaznać więcej frajdy z jazdy terenowej. Jesienią 2014 roku, po długich poszukiwaniach, kupiłem używanego KTM 690 Enduro R (EU). Poprzedni właściciel twierdził, że dbał o maszynę, choć używał jej ostro w terenie. Nie kłamał. Motocykl był w dobrym stanie o czym przekonałem się podczas jego przebudowy. Główna modyfikacja polegała na uzbrojeniu go w zestaw Rally Raid Evo 2 Adventure z owiewką i dwoma dodatkowymi zbiornikami oraz stelaże i bagażnik do przewiezienia niezbędnego bagażu. Dodałem także amortyzator skrętu i sporo drobniejszych i niezbędnych modyfikacji. Całą przebudową wykonałem własnoręcznie, co pozwoliło mi w niezłym stopniu poznać maszynę, a ona nie zawiodła mnie (prawie) podczas ostatniej wyprawy.

Przed wyjazdem

Planowanie wyprawy

Na własnej skórze przekonaliśmy się, że dobrze zaplanowana wyprawa jest gwarantem jej powodzenia. Tegoroczna obfitowała w liczne niespodzianki, a jednak dzięki dobremu planowi i naszej silnej woli udało się w 100% zrealizować cele naszej wyprawy. Przygotowanie podróży trwało kilka miesięcy. Najwięcej czasu pochłonęło zdobycie informacji o trasach terenowych – w sieci nie ma ich za wiele. Plan naszej wyprawy dostępny jest na mojej stronie w sekcji PLAN. Mam nadzieję, że zebrane tam informacje i niniejsza relacja będą pomocne tym, którzy wybierają się odwiedzone przez nas rejony.

Planowanie wyprawy Albania 2015

Gorączka ostatnich dni

Ostatnie dni przed wyjazdem upływają na gorączkowej krzątaninie. Motocykle trafiają do serwisów, by zrobić przedwyjazdowe przeglądy i zmienić ogumienie. Optymalizujemy bagaż, by zabrać go jak najmniej. Trochę brakuje nam czasu na wspólny trening. Z niecierpliwością czekamy na 4 czerwca by w końcu ruszyć. Nasza cierpliwość wystawiona jest na ciężką próbę – źle przespane noce przed startem stają się niechcianą tradycją.

1-Albania2015_DayBefore_.DayBefore
KTM na 24 godziny przed wyjazdem. Wiara w terminowy wyjazd nieco opadła.

Na dwa dni przed wyjazdem okazuje się, że tylne zawieszanie KTM-a 690 Enduro R nie udźwignie mnie i mojego bagażu. Dzięki pomocy KTM Opole udaje się dostać mocną sprężynę. Nie bez przeszkód i niespodzianek udaje mi się także samodzielnie ją wymienić. Jest dwanaście godzin do wyjazdu !

2-Albania2015_DayBefore_.DayBefore-003
Pełna chata. Widok garażu pełnego motocykli – rzadki, ale jakże wartościowy.

Gdy kończę składać motocykl dojeżdżają do mnie Michał z Warszawy i Darek ze Swarzędza. Wykonujemy drobne naprawy i szykujemy sprzęty do porannego wyjazdu. Garaż znowu wypełnia się motocyklami 🙂 Wieczorne grillowanie i grzecznie idziemy spać. Pobudka o 5-tej rano !

 Dojazd do Albanii

Zbiórka w Żorach. The Trics gotowi do wyprawy ! Dojazd do Albanii zawsze stanowi problem - długie i nudne kilometry po autostradach. Dobrze o tym wiemy, bo to nasza kolejna wyprawa na Bałkany. Tym razem jednak dojazd był wyjątkowo urozmaicony i pełen niespodzianek. Ale po kolei. Spotkanie całej ekipy TheTrics zaplanowaliśmy w Żorach i o dziwo wszyscy tam dotarli. Jedynie Alek nieco pobłądził. Kiedy już dotarł, wywołał wielką radość, bo byliśmy w komplecie i w końcu mogliśmy rozpocząć naszą długo oczekiwaną wyprawę.
Zbiórka w Żorach. The Trics gotowi do wyprawy !
Dojazd do Albanii zawsze stanowi problem – długie i nudne kilometry po autostradach. Dobrze o tym wiemy, bo to nasza kolejna wyprawa na Bałkany. Tym razem jednak dojazd był wyjątkowo urozmaicony i pełen niespodzianek. Ale po kolei. Spotkanie całej ekipy TheTrics zaplanowaliśmy w Żorach i o dziwo wszyscy tam dotarli. Jedynie Alek nieco pobłądził. Kiedy już dotarł, wywołał wielką radość, bo byliśmy w komplecie i w końcu mogliśmy rozpocząć naszą długo oczekiwaną wyprawę.

Na stacji przed Zwoleniem (SK) w pierwszym dniu podróży. Już od Żiliny zaczęliśmy mocno odczuwać wysokie temperatury. Kązdy postój stawał się okazją do ochłodzenia i uzupełnienia napojów, które zużywały się niewiele wolniej niż paliwo.

Na stacji przed Zwoleniem (SK) w pierwszym dniu podróży. Już od Żiliny zaczęliśmy mocno odczuwać wysokie temperatury. Kązdy postój stawał się okazją do ochłodzenia i uzupełnienia napojów, które zużywały się niewiele wolniej niż paliwo.

Motorki u motorestu Lucina na ceste na madziarsko. Byli knedliki a nealkoholicke pivo.Jeszcze przed granicą z Węgrami zjedliśmy obiadek w przydrożnym barze. Po obiadku przekroczyliśmy granicę węgierską zadowoleni z niezłego tempa jazdy, które za chwilę miało wzrosnąć, bo wjeżdżaliśmy na węgierskie autostrady. Już cieszyła nas wizja szybkiego dojazdu do Szeged i zasłużonego po upalnym dniu piwa.
Motorki u motorestu Lucina na ceste na madziarsko. Byli knedliki a nealkoholicke pivo.Jeszcze przed granicą z Węgrami zjedliśmy obiadek w przydrożnym barze. Po obiadku przekroczyliśmy granicę węgierską zadowoleni z niezłego tempa jazdy, które za chwilę miało wzrosnąć, bo wjeżdżaliśmy na węgierskie autostrady. Już cieszyła nas wizja szybkiego dojazdu do Szeged i zasłużonego po upalnym dniu piwa.

Autostrada nie odwdzięczyła nam się jednak gładkim przejazdem. Większa prędkość jazdy ujawniła w motocyklu Michała bardzo mocne shimmie. Nie pomagał nawet amortyzator skrętu ustawiony na największe tłumienie. Od 115 km/h chciało wyrwać kierownicę. Zaraz za Budapesztem zatrzymaliśmy się na stacji by uzupełnić paliwo i spróbować coś zaradzić z drganiami przedniego koła. Wkrótce po starcie, po nabraniu prędkości, pod naporem wiatru otworzył się jeden z kufrów Alka. Pech chciał, że akurat na wierzchu leżała saszetka z paszportem i innymi dokumentami. Udała się więc w krótki lot zakończony lądowaniem na autostradzie. Właściciel niestety zorientował się, ze dokumenty udały się na samowolkę dopiero po chwili.

Oddajmy głos Alkowi:

„I tu się zaczyna historia, którą warto przedstawić bliżej przynajmniej z trzech powodów: jako przestroga, jako scena mrożąca krew w żyłach, no i jako scena przy której Gang Dzikich Wierzy to mały pikuś 😉

Na miejsce poszukiwań niełatwo było wrócić z uwagi na złożony układ autostrad, ale po wykręceniu ok. 30 km udało się i zaczęliśmy Andrzejem skanowanie autostrady jadąc pasem awaryjnym. Sprawa była wielkiej wagi, więc robiliśmy to bardzo dokładnie. Gdy nagle saszetka się znalazła na poboczu zatrzymałem się z wielką radością – niestety Andrzej jadąc za mną cały czas skanował uważnie teren, aż zobaczył – że już nie zdąży ;). Tereska potraktowana od tyłu wykręciła piruet i położyła się bokiem na pasie awaryjnym a ja poczułem się jak na rodeo.  Zawartość kufra rozsypała się wokół, co sprawiało wrażenie jakby wydarzyła się jakaś poważna katastrofa – rozrzucone buty, butelki i inne przedmioty, no i przy tym pędzące TIRy. Nigdy tak szybko się nie spakowałem z powrotem. Po oględzinach i wyprostowaniu kilku rzeczy okazało się, że Tereska pojedzie dalej, a BMW niestety nie. I niewiele brakowało do całkowitej dyskwalifikacji. Najgorzej było z przeciętą przednią oponą, która nie przetrzymała spotkania z napędem Teresy.

A taka była piękna !
A taka była piękna !

Na szczęście znikąd pojawiła się pomoc. Węgier, który cofał do nas busem kilkaset metrów pasem awaryjnym zaproponował pomoc. Trzeba było GSa trochę rozebrać bo bał się wejść do ładowni dostawczaka. Kolega Węgier miał kolegę Polaka, Łukasza, który znakomicie pomagał w tłumaczeniu, poszukiwaniach serwisu i wykorzystywaniu relacji zbudowanych między naszymi narodami już przecież od wieków. Panowie z garażowym serwisie szybko założyli jakąś oponę żeby można było jechać dalej i byli pod dużym wrażeniem jak sprawnie naprawiliśmy trytkami resztę GSa. Docenili również kunszt gorzelniczy mojego sąsiada – cud, że butelka przetrwała katastrofę – co jeszcze bardziej wzmocniło nasze więzi. Dzięki Mirek !

Najpiękniejsze w tej historii jest to, że ta pomoc była niesamowicie przyjacielska i całkowicie bezinteresowna. Pamiętajcie! Sprawdzać bagaż przed startem dwa razy! Bo nie  wszędzie spotkacie takich Węgrów! Bardzo serdecznie dziękują naszym węgierskim przyciałom, którzy udzielili nam wielkiej pomocy w kłopotach: Łukaszowi i na razie bezimiennemu Węgrowi, ale odnajdziemy go i upamiętnimy Jego imię. Do reszty ekipy dołączyliśmy w Szeged około 1 w nocy.”

W czasie, gdy Alek i Andrzej dzięki węgiersko-polskiej pomocy wychodzili w opresji, Michał Darek i nieco starszy Andrzej spróbowali upragnionego piwa oraz skromnie pożywili się korzystając czynnej całą dobę restauracji.

7-Albania2015_Day1_.D1 -021
Skromny, węgierski posiłek motocyklistów w podróży. Nie da się schudnąć 😦

To kilkugodzinne oczekiwanie na spóźnialskich upłynęło w typowej węgierskiej atmosferze 🙂

Tego dnia pokonaliśmy 740 km. Z Namysłowa wystartowaliśmy o 6:15 a do hotelu dotarliśmy około 22-giej (pierwsza grupa) i 1-szej w nocy (Alek i Andrzej Młodszy) – a więc z cztero- i siedmiogodzinnym opóźnieniem. Tego dnia zmieniliśmy jedną oponę i dojrzeliśmy do zmiany drugiej (przedniej w motocyklu Michała) – musieliśmy jednak odłożyć to na kolejny dzień. Dopiero kolejnego dnia rano mogliśmy przyjrzeć się naszemu lokum.

Hotel pod Szeged - restauracja czynna całą dobę !
Hotel pod Szeged – restauracja czynna całą dobę !
Zbieramy się szukać nowych opon.
Zbieramy się szukać nowych opon.

Wyjechaliśmy (Andrzej Starszy i Michał) do pobliskiego serwisu motocyklowego w poszukiwaniu opony dla Michała i Andrzej Młodszego. Obsługa serwisu Yamahy niestety mogła nam tylko wskazać najbliższy sklep z oponami enduro w Suboticy po serbskiej stronie. W Szeged nie używa się opon terenowych 😦 Na szczęście Subotica leżała na naszym szlaku, więc ruszyliśmy tam czym prędzej.

06-Albania2015_Day3_.D2 -015
W sklepie Yamahy w Szeged nie ma opon ! Żadnych !

Na pobliskiej stacji, jeszcze przed samą granicą z Serbią spotkaliśmy się z resztą TheTricków. I tu zastał nas zong, jak mawia mój sąsiad – też motocyklista.  Darek, który wieczorem poleciał „trochę” szybciej, by zatankować i byśmy nie musieli na niego poczekać, podczas kilkudziesięciokilometrowej gonitwy zgubił sporą część tylnej opony. Wysoka temperatura i przekroczenie dopuszczalnej dla opon prędkości wykończyło oponę.

Czy tutaj czegoś nie brakuje ?
Czy tutaj czegoś nie brakuje ?

No to w Suboticy musieliśmy poszukać już TRZECH ! opon. Skracając tą skomplikowaną i dość zawiłą historię – dostaliśmy opony dla Michała i Darka, które szybko wymieniliśmy u lokalnego wulkanizatora. Opona dla Andrzeja znalazła się w końcu w leżącym 100 km dalej Nowym Sadzie, dzięki poszukiwaniom z Polski, które prowadził mój pierworodny syn Michał. Dotarcie do sklepu z oponami wymagało przejechania przez niemały i gorący Nowy Sad. Po kupnie TKC 80 przejechaliśmy ponownie przez rozgrzany do białości Nowy Sad, wymieniliśmy opony u „vulkanizera” i pognaliśmy do chłopaków, czekających na nas na umówionej stacji benzynowej. Jak się okazało czekali na innej. Ale już po chwili byliśmy razem i walczyliśmy do dotarcie do Skopje już na sprawnych oponach i w komplecie.

Upał powoli znikał. Na chwile udało nam się nawet wjechać w resztki burzy, co ucieszyło nas jak nigdy. Temperatura spadła o 10 stopni i jazda w rześkim powietrzu była cudowną odmianą.

Przejazd przez Serbię w zasadzie można opisać jednym słowem – nuda. Niestety przez poszukiwanie i wymianę opon dołożyliśmy 5 godzin opóźnienia i zmęczenie zaczęło nam dawać się we znaki. Już po zachodzie słońca, koło Niszu w Serbii zatrzymaliśmy się by zatankować i chwilę odsapnąć.

Daleko jeszcze ?
Daleko jeszcze ?
Mimo zmęczenia zadowolenia na twarzach ! TheTricks nie dają się !
Mimo zmęczenia zadowolenia na twarzach ! TheTricks nie dają się !

Do Skopje dotarliśmy wpół do pierwszej w nocy. Jednak nie odpuściliśmy, gdyż Andrzej z Gór (Tarnowskich) miał urodziny ! Uczciliśmy je między innymi burkiem z mięsem. Byliśmy spóźnieni, ale dotarliśmy do planowanego noclegu i nasza podróż, mimo czterech wymienionych opon nadal miała szanse się udać. Mieliśmy nadzieję, że wyczerpaliśmy pecha i w dalszej podróży już nic złego się nie stanie.

Burek z mięsem za 1 euro smakuje wyśmienicie. Nawet w restauracji bankowej w centrum Skopje.
Burek z mięsem za 1 euro smakuje wyśmienicie. Nawet w restauracji bankowej w centrum Skopje.

Po posileniu się spoczęliśmy przy stoliku w naszym hotelu i sączyliśmy napoje, które okazały się katalizatorami naszego zmęczenia. Kolejni biesiadnicy zasypiali przy stole i nie tłumaczy ich fakt, że na dworze robiło się już jasno 🙂 Uczciliśmy urodziny Andrzeja najgodniej jak byliśmy w stanie. Na szczęście mogliśmy trochę dłużej pospać.

Przez Macedonię

Skopje – leczenie kompleksów

Po dwóch dłuuugich i upalnych pierwszych dniach podróży tego poranka postanowiliśmy dać sobie trochę czasu. Alek zdecydował się na spacer po centrum Skopje. To co zastał, podsumował cytatem ze „Shreka”, w którym główny bohater na widok potężnego zamku Farquaada, stwierdza że ktoś ma tu kompleks. Jego refleksje z tego spaceru znajdziecie poniżej.

„Trudno wyrobić sobie jakieś obiektywne zdanie po krótkim, dwugodzinnym spacerze po takim mieście jak Skopje. Faktycznie nie znając dokładnie historii miasta i kraju można odnieść wrażenie, że tu ktoś  próbuje leczyć jakiś kompleks. Niewielki obszar w centrum miasta jest teraz wielkim placem budowy,  z którego wyłaniają  się iście rzymsko-bizantyjskie budowle w ramach projektu Skopje 2014.  Za chwilę będą z pewnością wizytówką i fajną atrakcją turystyczną tego miasta. Plac Macedonia z Aleksandrem Wielkim czyli Macedońskim na 20 metrowej kolumnie robi wrażenie. W wielu miejscach można zobaczy cytaty Matki Teresy z Kalkuty, laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, która urodziła się w Skopje. Warto poświęcić więcej czasu i zapoznać się z historią tego miasta i kraju i spędzić w nim kilka dni.  Szkoda, że nie mieliśmy już siły poprzedniego dnia, żeby zaliczyć taki spacer wieczorem – klimat i lokalne bary mogłyby sprawić, że urodziny Andrzeja miałyby zupełnie inny wymiar :)”

Popatrzcie na jego fotografie, a przekonacie się, że miał rację.

Mavrovo – próba ucieczki z asfaltu

Tego dnia mieliśmy dotrzeć do Peshkopii, które dzieli od Skopje tylko 160 km. Ze Skopje wyjechaliśmy dość późno. Przez Tetowo i Gostivar dotarliśmy do Parku Narodowego Mavrovo. Po posiłku, z dodatkową energią rozpoczęliśmy terenową część naszej podróży. Planując trasę dotarły do nas informacje, że droga przez Galichnik jest zniszczona przez lawiny i nie ma przejazdu. Według zdjęć satelitarnych możliwy był przejazd przez wioskę Selce, ale miejscowi kategorycznie stwierdzili, że tam też nie ma przejazdu. Postanowiliśmy zatem wjechać na płaskowyż i wrócić z niego tą samą drogą. Ostatecznie okazało się, że przejazd przez Selce jest, ale w zamieszaniu po „zaginięciu” Alka, który złapał gwoździa, ostatecznie tą drogę zrobił tylko Andrzej Starszy. Pozostała część ekipy odnalazła się przy zaporze (co zakrawa na cud w tym dniu) i okrężną drogą dotarła do miejsca spotkania przed Debarem.

Oddajmy głos Alkowi:

„Przejazd przez PN Mavrovo pokazał jak silnie jesteśmy uzależnienie od sieci GSM i mało odporni na jej zanik. Wystarczyło, że rozjechaliśmy się niechcący w różnych kierunkach na obszarze, gdzie nie było zasięgu i szukaliśmy się kilka godzin 😉 W międzyczasie złapałem kapcia ,a koledzy biwakowali zaledwie niecały km od tego miejsca próbując mnie znaleźć i się do mnie dodzwonić 😉 – udało się dopiero jak wyjechali poza obszar PN. Zmiana dętki poszła dość sprawnie jak już udało się oponę ściągnąć z rantu obręczy. Zastanowił mnie fakt, że pomimo takiego odludzia nie zatrzymał się żaden z kilku przejeżdżających samochodów – hmm, na pewno musiałem wyglądać profesjonalnie i uznali, że nie potrzebuję pomocy 🙂 . Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to nie koniec moich przygód.”

Trasa naszego przejazdu przez Mavrovo znajduje się pod tym linkiem.

Mavrovo_przejazd
Trasa przejazdu przez Park Narodowy Mavrovo

A cała trasa przejazdu w tym dniu wyglądała tak.

D3-mapa
Trasa trzeciego dnia wyprawy

 Mavrovo

Alternatywne trasy przejazdu przez Mavrovo – czerwona off-road, zielona on-road

Lure – creme de la creme wyprawy

Na zaplanowanie tego odcinka poświęciliśmy najwięcej czasu. Sieć nie zalewa masą informacji, ale udało nam się dotrzeć do osób, które pokonały tą trasę wcześniej i dzięki ich pomocy mogliśmy zaplanować nasz przejazd. Podejrzewaliśmy, że to może być długi dzień. I nie miało tu znaczenia, że trzeba było pokonać „tylko” 125 km. Wiedzieliśmy, że droga przez Park Narodowy Lure może być w nędznym stanie, w szczególności po deszczach, oraz, że będziemy musieli wykazać się sporą wytrzymałością, by przez cały dzień pokonywać kolejne i kolejne fragmenty trasy.

Wyruszyliśmy o 9:30 spod naszego hotelu Piazza w Peshkopi. Pokonaliśmy 125 km w czasie 11 godzin. To niezłe tempo, jeśli weźmiemy pod uwagę lekkie pogubienie grupy oraz kilka dłuższych postojów, ale przede wszystkim nasz sprzęt, który został poddany ciężkiej próbie. O ile KTM -y są stworzone do takich przejazdów, tyle R 1200 GS Adventure Andrzeja Młodszego, czy F800GS Darka nie czują się w tych warunkach najlepiej. Dzięki umiejętnościom kierowców udało się nam jednak dokonać dzieła i pokonać tą trudną trasę w dobrym czasie. Należy także wspomnieć o Alku, który dosiadał najsłabszą maszynę (49 KM przy wadze ok. 200 kg). W historii naszych wyjazdów to niewątpliwie najtrudniejsza przeprawa. Nie zniechęciła nas jednak do podejmowania się takich wypraw w przyszłości, a wręcz przeciwnie 🙂

Pierwsze 10 km z Peshkopi do mostu na Drini i Zi pokonaliśmy po asfalcie. Już za mostem, którego jezdnia składała się z desek, zaczynał się lekki szuter. Dotarliśmy dość szybko do Arras, tonąc w unoszącym się z drogi pyle. Za tą wioską zaczął się podjazd o zdecydowanie gorszej nawierzchni. Na rozdrożu za Arras pogubiliśmy się i straciliśmy trochę czasu. Po krótkiej męskiej naradzie ruszyliśmy dalej, wspinając się do wioski Cidhen, by już za nią zacząć mozolny i dość trudny podjazd na przełęcz Qafa e Lanes. Luźne podłoże, wymagające stałej koncentracji na długim odcinku, wyssało z nas trochę energii i po dotarciu na przełęcz chwilę odpoczęliśmy. Dalej czekał nas średniej trudności zjazd do wioski Fushe Lure. Nie marnowaliśmy w niej czasu, tylko zaczęliśmy mozolny podjazd (różnica poziomów 700 m) do Parku Narodowego Lure. Luźny tłuczeń na podjazdach zmotywował Michała do odkrycia, że jazda na stojąco jest lepszą alternatywą do wersji siedzącej. To odkrycie zupełnie odmieniło styl jazdy Michała, który pod koniec dnia pokazął prawdziwy pazur śmigając z uślizgami w stylu rajdu Dakar, i nawet ja, który niezasłużenie uchodzi w naszej grupie za najbardziej doświadczonego jeźdźca, miałem spory problem by utrzymać jego tempo jazdy !

Dotarliśmy do jezior by rozkoszować się pięknymi widokami i… ruszyć dalej, bo czas nam się kurczył, a przed nami był najtrudniejszy odcinek. Droga przez park w okresie opadów może być piekłem. Na szczęście mieliśmy suchą i słoneczną pogodę i spowalniały nas nieliczne kałuże, choć i tak musieliśmy poświęcić na nie trochę czasu. Przejazd przez Park Narodowy i dalej na południe od niego do Qafe Murre to długa, mozolna i chwilami trudna przeprawa. Odcinek trasy pomiędzy oznaczonymi na mapie drogami SH34 (biegnąca przez Fushe Lure) i SH36 (biegnąca przez Qafe Murre) liczy około 34 km. Potrzebowaliśmy na jego pokonanie 4,5 godziny trazem z postojami niezbędnymi, by zebrać siły na dalszą jazdę. Ostatnim trudnym odcinkiem był zjazd do drogi SH36 w okolicach Qafa e Kalase. Szybko opadająca droga, rozjeżdżona przez ciężarówki zwożące drewno, pełna błotnych kolein, wypełnionych luźnymi kamieniami wyssała z nas resztki energii. Dotarliśmy jednak do SH36 w dużo lepszym stanie i mogliśmy zwiększyć tempo jazdy i trochę odsapnąć. Podotarciu do Selishte nie odmówiliśmy sobie espresso. Być może to dawka kofeiny sprawiła, że odcinek z Selishte do Muhurr pokonaliśmy w rajdowym tempie. Bo nie mogło to być sprawką jednego małego piwka 🙂

A co o tym dniu powie Alek ?

„To długo oczekiwany dzień prawie bez asfaltu, więc nic dziwnego, że jak tylko kostki poczuły szuter przepustnice zaczęły wariować. Szybko się jednak okazało, że przyjemność z jazdy ma pierwszy i może drugi, bo reszta w tumanach kurzu niewiele widzi. Jako że jechałem ostatni postanowiłem odpuścić kilkaset metrów – po tym tumanie kurzu drogę można by odnaleźć nawet drugiego dnia. Na szczęście podłoże wkrótce się zmieniło, a rozczłonkowana grupa szybko wykorzystała okazję żeby się pogubić :). Nasz planista-przewodnik podjął próbę zdyscyplinowania grupy w typowy dla siebie sposób, ponieważ trasa tego dnia była bardzo ambitna i nikt nie wiedział co nas jeszcze czeka.

Chwilę po tym, żeby pokazać grupie czego nie należy robić zostawił nas w tyle i podążył w jak mu się wydawało właściwym kierunku. Grupa natomiast po reprymendzie pojechała tym razem grzecznie właściwą drogą 🙂
Po tych drobnych początkowych nieporozumieniach przez resztę drogi trzymaliśmy się razem tym bardziej, że nasze rumaki okazywały zmęczenie z dość niespodziewanych okolicznościach: a to na środku drogi, a to w głębokich kałużach lub koleinach i na luźnych kamieniach. Namawianie ich do powrotu do pionu zdecydowanie lepiej wychodziło nam w pracy zespołowej. Z czasem nabraliśmy niezłej wprawy 🙂 Nasz planista-przewodnik nie zostawił tego dnia zbyt dużego marginesu na niespodzianki i indywidualne fantazje dlatego staraliśmy się trzymać planu i dzięki temu tuż przed zmrokiem dotarliśmy z powrotem do Peshkopi na zasłużone piwko. Pokazaliśmy, że da się tą trasę zrobić w przyzwoitym czasie zarówno na lekkich KTMach jak i na ciężkim GSie. Szacun !

Galeria zdjęć najlepiej odda piękno okolic, a trudach przeprawy opowie film (wkrótce).

Przebieg naszej trasy znajdziecie na Wikiloc pod tym linkiem.

Lure_przejazd

Z Peshkopi do Kruje

Po dwóch noclegach w Peshkopii przyszła pora na zmianę bazy. Zmęczenie po przejeździe przez Lure, oraz zapowiadane opady zdecydowały, że odcinek z Peshkopi dop Burrel przejechaliśmy asfaltem. Dzień wcześniej sporą część tej trasy pokonaliśmy w drugą stronę, więc chętnie skorzystaliśmy z okazji, by jadąc wyremontowaną SH6 odzyskać trochę sił. Po dotarciu do Burrel zjedliśmy obiad w lokalnej restauracji i ruszyliśmy do Kruje drogą SH38 przez przełęcz Qafe Shtame. Po rozpoczęciu podjazdu na Qafa Shtame Alek zorientował się, że zgubił telefon. Zdecydował się wrócić i poszukać go w miejscach naszych postojów. Niestety poszukiwania okazały się bezowocne. Ten dzień można by uznać za nudny, gdyby nie przygoda z telefon. Oto relacja byłego już właściciela Samsunga:

„Tak, to kolejna dziwna rzecz jaka przytrafiła mi się na tym wyjeździe. Zaginięcie telefonu w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach trochę zepsuło mi humor. Powrót w połowie drogi od miejsca ostatniego kontaktu z telefonem i wypytywanie ludzi w miejscach naszych postojów nic nie dało. Próba lokalizacji telefonu też nic – niestety wyłączyłem tryb transmisji danych w roamingu. Całej historii dodaje smaczku fakt, że zabrałem z domu zapasowy telefon, który pierwszego dnia został zmielony na węgierskiej autostradzie przez TIRy razem z innymi elementami znajdującymi się z w saszetce z paszportem. Na szczęście wszystkie zdjęcia zdążyłem poprzedniego wieczoru wysłać na dropboxa. Resztę dnia spędziłem na samotnym przedzieraniu się przez góry do Kruje. Pomimo wyraźnych sugestii kolegów, że bezpieczniej będzie jadąc samemu objechać to asfaltem. Ponieważ Andzej użyczył mi swojego telefonu czułem się wystarczająco bezpiecznie 😉 i nie zamierzałem pozbawiać się takiej atrakcji tym bardziej że naprawdę było warto. Zdążyłem dojechać na wspaniałą kolację.

To zdarzenie na szczęście wyczerpało listę moich nieszczęść na tym wyjeździe. Przez resztę wyjazdu zastanawiałem się co robić jak reszta ekipy przy każdym przystanku i wolnym czasie grzebie coś z swoich smartfonach komunikując się ze światem. To naprawdę było wkurzające :)”

Trasę naszego przejazdu z Burell do Kruje znajdziecie pod tym linkiem.

Mapka trasy poniżej.

Burrel to Kruje

Wokół Mali e Dajti

Według wcześniejszych przymiarek to miała być najdłuższa trasa off-road podczas naszego pobytu. Plan zakładał trasę o długości 188 km. Po odbyciu pętli do jezior Lure wiedzieliśmy, ze to bardzo ambitne wyzwanie, choć z drugiej strony trasa miała być łatwiejsza. Ciepły poranek zapowiadał kolejny upalny dzień. Michał ruszył do Tirany poszukać śrub, które pogubił podczas wcześniejszych dni, a reszta grupy ruszyła poznanym już odcinkiem SH38 w kierunku Qafa Shtame poszukując odbicie na zaporę sztucznego jeziora Bovilla położonego nad miejscowością Zall Herr. Pierwsze kilometry szły nam dość drętwo, czuliśmy się jak ociosani z drewna. To już reguła, że rano jazda nie idzie, ale z każdą przejechaną godziną jest coraz lepiej. I tak było tym razem.

Po dotarciu do zapory skierowaliśmy się na wschód, wąwozem za zaporą poszukując lokalnych dróg omijających przedmieścia Tirany. W tym labiryncie wiejskich dróżek dotarliśmy do wzgórz zbudowanych z luźnych zlepieńców i piaskowców. Droga oznaczona na mapach google’a zamieniła się najpierw w wąską ścieżkę zarośniętą paprociami, by w końcu przeistoczyć się w wypłukany przez deszcze rów. Dalsza jazda nie wchodziła w rachubę. Andrzej i Darek ze swoimi ciężkimi maszynami zrezygnowali z dalszej jazdy. Andrzej (Starszy) i Alek zdecydowali, że kontynuują jazdę. Odezwał się też Michał, który kupił i zamontował części i chciał dołączyć do grupy. Umówiliśmy miejsce spotkania w Zall Bastar za Tiraną. Dotarliśmy tam z Alkiem dość sprawnie. Niestety Michał jadący do Zall Bastar z innego kierunku został złapany przez burzę i był zmuszony zawrócić. Również nas dopadł deszcz, ale na szczęście tylko na chwilę. Obawialiśmy się jednak, że nie upiecze się nam tak łatwo, bo nad dalszą trasą naszej wycieczki , wysoko w górach naszej wycieczki wisiały ciężkie chmury.

Z Zall Bastar ruszyliśmy do Bastar Murriz. Droga stawała się coraz trudniejsza, a za Bastar Murriz wymagała już sporego wysiłku. Po dotarciu do Xiber i zmianie kierunku jazdy na południowy droga stała się łatwiejsza, skończyły się podjazdy, a zaczęło trawersowanie zboczy w kierunku drogi SH54. Tempo jazdy wzrosło i mieliśmy nadzieję, że jeśli utrzyma się dalej to z dużym zapasem czasu dotrzemy do Kruje. Po dotarciu do SH54 jeszcze przyspieszyliśmy, praktycznie nie robiąc dłuższych przystanków, a kiedy pojawił się asfalt zdecydowaliśmy się na posiłek.

Po obiedzie w przydrożnej knajpce, przez przedmieścia Tirany wróciliśmy do Kruje na wieczór, podczas którego uroczyście zakończyliśmy offroad’ową część naszej wycieczki.

Tak wyglądałaby sucha relacja. Jednak mamy Alka, którego wspomnienia mają większą dynamikę 🙂

„Prognozy na ten dzień zapowiadały 100% opadów. Nie wiem jak to możliwe cały dzień jeździć po górach między chmurami i nie zaliczyć ani kropli deszczu. Reszta ekipy, która odłączyła się od nas nie miała tyle szczęścia – wniosek: raz zaplanowaną trasą trzeba jechać do końca. Jak widać w tej dziedzinie Andrzej osiągnął absolutne mistrzostwo. Chociaż teraz trochę żal tego kawałka kanionu wyrzeźbionego w piaskowcu, który musieliśmy odpuścić. Czułem, że czaiły się tam prawdziwe wyzwania.

Deszczyk, który skropił nasze bike’i przeczekaliśmy w lokalnym spożywczaku w Zall Bastar czekając na Michała i słuchając z uwagą ostrzeżeń tubylców przed kontynuacją podróży przez góry w taką pogodę – i to całkiem niezłą angielszczyzną – im dłużej mówili tym bardziej chcieliśmy jechać 🙂 . Co ciekawe w spożywczaku było wszystko oprócz wody, bo wody tam nikt nie kupuje, najlepsza jest ze strumienia i dostaliśmy w gratisie dwie duże butelki zamrożonej górskiej wody. Przed Zall Bastar na dość stromym szutrowym, kamienistym zjeździe minęliśmy naukę jazdy – szok ! – porządny stary Mercedes ciągnął pod górę, że aż miło – nie jakaś tam Micra czy Clio 🙂

Cały czas jestem pod wrażeniem otwartości zwykłych ludzi, zwłaszcza na zupełnych pustkowiach, zawsze chętnie zagadają, pomogą i wskażą drogę. Resztę trasy pokonywaliśmy we dwóch i chyba dlatego trochę zatraciliśmy się w gonitwie z ciekawości co jest za następnym zakrętem. Mam nadzieję, że część tych wspaniałych widoków będzie widać na filmie. Na koniec dnia najpiękniejszym widokiem była puszka zimnego piwa, którą podali mi koledzy zanim dałem radę zejść z motocykla. Dzięki!”

Szczegóły trasy znajdziecie pod tym linkiem.

Widok naszej trasy liczącej 174 km.

Mali i Dajti 2

Powrót

Trasa po górach na wschód od Tirany zakończyła naszą off-road’ową część wyprawy. Pozostało nam wracać do kraju. Pierwszy etap naszej podróży prowadził z Kruje do Kotoru, który stał się już stałym punktem naszych podróży. Zaraz po wyjeździe z Kruje Andrzej złapał śrubkę w tylną oponę swojego BMW. Na szczęście w takich sytuacjach naprawa bezdętkowych opon jest łatwa i szybka.

Kontynuowaliśmy naszą jazdę do Szkodry, gdzie zatrzymaliśmy się na ostatnie albańskie espresso. Michał, który jest autorem i wyznawcą tradycji spożywania espresso tam, gdzie się da ocenił, że podczas całej naszej podróży nie zdarzyło się aby dostał złą kawę. Wszystkie jakie zamówił i skonsumował, a było ich naprawdę sporo, były przyzwoite lub dobre.

Po przekroczeniu granicy z Czarnogórą skręciliśmy w lokalną drogę wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Szkoderskiego. Piękne widoki ze zboczy gór okalających jezioro towarzyszyły nam do Virpazaru, gdzie zjedliśmy doskonałe spaghetti z karpiem z jeziora. Obiad troszkę nas rozleniwił i zdecydowaliśmy się na szybszy dojazd do Kotoru z pominięciem odwiedzanego już przez nas Lovcenu. Skierowaliśmy się na Budvę. Niestety na jednym z zakrętów drogi ze świeżo położonym i nadal tłustym asfaltem, Darek złapał uślizg przedniego koła i położył motocykl. Dopiero po powrocie do Polski, po wizycie u lekarze okazało się, że ta wywrotka zakończyła się załamaniem dwóch żeber. Nasza siła perswazji zaraz po wypadku i w ciągu kolejnych dni powrotu była jednak tak mocna, że Darek dał radę o własnych siłach powrócić do Polski prowadząc swój motocykl 🙂 Można powiedzieć, że był zdrowy do wizyty u lekarza.

Wieczór w Kotorze poświęciliśy konsumpcji owoców morza w restauracji La Scala Santa na starym mieście, gdzie „stołujemy” się, gdy jesteśmy w Kotorze.

Kolejne dwa dni można opisać słowami nuda i upał. Z uwagi na zapowiadanie fronty burzowe zdecydowaliśmy się na powrót przez Chorwację i Węgry. Ten wariant pozwalał nam uniknąć lub zminimalizować ilość burz na naszej drodze. Po porannym wyjeździe z Kotoru przeprawiliśmy się promem przez przpięną Kotorską Bokę i kontynuowaliśmy podróż w stronę Dubrownika. Wolna jazda wynagradzana była pięknymi widokami wybrzeża Adriatyku. Minęliśmy piękny Dubrownik i tempo naszej jazdy wzrosło. Gdy dotarliśmy do chorwackieh autostrady poprawiło się jeszcze bardziej. Szybsza jazda pozwalało choć odrobinę schłodzić się w otaczającym nas piekle. Temperatura powietrza dochodziła do 34 stopni, ale temperatura asfaltu zbliżała się do 50 ! Częste postoje nie dawały zbyt wiele ulgi, bo stacje benzynowe i parkingi przy autostradzie praktycznie nie mają zacienionych miejsc. Jeszcze przed Zagrzebiem złapała nas solidna burza, która szczęśliwie obniżyła temperaturę powietrza i schłodziła nas naprawdę solidnie. Niestety nie trwało to długo. Po minięciu Zagrzebia zaczął się wieczór i przyniósł trochę ulgi. Około 22-giej udało nam się dotrzeć do Kesztely nad Balatonem na Węgrzech. Nadal było ciepło 😦 Pokonaliśmy 840 km, co uznaliśmy za doskonały wynik, biorąc pod uwagę terenowe i mocno już zużyte ogumienie naszych motocykli oraz ich nieprzystosowanie do podróżowania po autostradach.

Po noclegu w Kesztely rozpoczęliśmy ostatni dzień naszej podróży, który upłynął pod znakiem wysokich temperatur oraz awarii KTM-a, tracącego moc i gasnącego na wolnych obrotach. Resztkami sił dotarł on jednak do domu, podobnie jak wszyscy uczestnicy naszej wyprawy.

3 komentarze Dodaj własny

  1. Mittal pisze:

    Witam, szukam kontaktu z autorem bloga i nigdzie nie moge go znaleźć. O ile jest to możliwe prosiłbym o kontakt zwrotny. W tym roku atakujemy Albanie i mam pare pytań do doświadczonych kolegów.

    Polubienie

    1. akospl pisze:

      Witam,
      Mój adres Andrzej.kosturek@gmail.com
      Pozdrawiam
      Andrzej – autor bloga 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz