pamir.2019

Na przełęczy Ak-Bajtał – 4655 m n.p.m.

Prolog

Stało się to, co prędzej czy później musiało się stać – nie udało się skrzyknąć naszej ekipy. Od 2004 roku nigdy coś takiego się nie wydarzyło, ale jak widać takie jest życie – brak czasu, obowiązki, rodziny, … Każdy to zna. Jak mawiają w Azji – taka karma. Nie chcąc rezygnować z sezonu zdecydowałem się na wyjazd z Samborem w Pamir. Nikogo z wyjeżdżających nie znałem. Nie planowałem trasy, co do mnie niepodobne. Jechałem trochę w ciemno, na zorganizowaną imprezę, co tym bardziej do mnie niepodobne. Warto było.
Dwa tygodnie w Kirgistanie i Pamirze były pełne wrażeń. Także tych złych, spowodowanych wypadkiem naszego przewodnika. Jednak Pamir wrył się w moją głowę tak mocno, że postanowiłem wrócić tutaj na dłużej, by mocniej nasycić zmysły tą przepiękną i dziką krainą. Mam nadzieję, że kiedyś opiszę kolejną wyprawę w Pamir:), ale teraz pora na relację z tej pierwszej.
Wersja dla niecierpliwych w filmie na youtube.com a pełniejsza relacja poniżej.

Rozdział 1 – Przylot do Osh

Podróż zaczyna się w Osh. To duże miasto na południu Kirgistanu, gdzie można dolecieć samolotem. Znajduję bardzo szybkie połączenie z Warszawy przez Moskwę do Osh, z krótkim międzylądowaniem. Po dziesięciu godzinach lotu, wcześnie rano jestem na lotnisku i spotykam się z pozostałą częścią naszej ekipy. Razem trafiamy do hotelu i w ciągu dnia przygotowujemy motocykle, robimy ostatnie zakupy, poznajemy się.

Rozdział 2 – Z Osh do Karakol

Pierwszy etap naszej podróży to przejazd z Osh, poprzez Kirgistan, do granicy z Tadżykistanem i dotarcie nad jezioro Karakol już w Tadżykistanie. Pierwszy dzień ma być też pierwszym off-roadowym odcinkiem. Ruszamy z wielkim opóźnieniem, poświęcając przedpołudnie na pomoc nowozelandzkiemu motocykliście. Z Osh ruszamy na południe, mijając sztuczne jezioro Papanskoye i dalej, trzymając się rzeki tworzącej ten zbiornik, wjeżdżamy w pasmo górskie za wioską Vidana . W kolejnej bezimiennej osadzie skręcamy na wschód i kierujemy się do Gulcho. Niestety, po wspięciu się na przełęcz łapie nas burza, a chwilę późniehj kończy nam się droga, przekopana w ostatnich miesiącach przez górników wywożących urobek z wysokogórskich kopalń węgla kamiennego. Tracimy na odnalezienie przejazdu sporo czasu i łapie nas noc. Ostatni fragment drogi do Gulcho pokonujemy w ciemnościach tracąc okazję do podziwiana wąwozu przed miejscowością Kyzol-Kurgan leżącą przy drodze M41.

Nocny przyjazd na nocleg do Gulcho sprawił, że kolejnego dnia znowu ruszamy trochę później. Główną drogą M-41, przez przełęcz Taldok, docieramy do Sary-Tash. Sary-Tash to ostatnie miejsce na tankowanie przed wjazdem w Pamir. Kolejna okazja pojawi się dopiero w okolicach Chorogu w Tadżyskistanie. Mmay do przejechania blisko 500 km bez staji benzynowej. Na szczęście jedzie z nami pick-up z niewielkim zapasem paliwa. Postój w Sary-Tash jest też okazją do posiłku. Po obiedzie, ruszamy na granicę z Tadżykistanem położoną na wysokości 4200 metrów, licząc, że uda nam się ją szybko pokonać, by uniknąć objawów choroby wysokościowej i jeszcze wieczór spędzić w dolinie Bartangu. Niestety tadżyccy pogranicznicy przez sześć godzin przytrzymują naszą grupę na przejściu granicznym. Robi się wieczór, a potem noc. Na dotarcie na nocleg do niżej położonego Bartangu nie ma szans. Już po ciemku, z wielkim bólem głowy docieramy na nocleg do osady Karakol, położonej blisko 4000 metrów powyżej morza. Łykam końską dawkę tabletek przeciwbólowych i zalegam w śpiworze, marząc by leki zadziałały. Nasz misterny plan aklimatyzacji wysokościowej został z premedytacją złamany.

Rozdział 3 – Przez dolinę Bartangu

Poranek w Karakol, już bez bólu głowy, dodał nowej energii. Jesteśmy otoczeni wspaniałymi widokami na otaczające nas pasma górskie i jezioro Karakol. Po śniadaniu rozpoczynamy przejazd przez dolinę Bartangu by ostatecznie dojechać do Chorogu. Mamy na to dwa dni. Pierwsze kilometry jedziemy Pamirską Autostradą, ale szybko ją opuszaczmy i kierując się na południowy-zachód szukamy dojazdu do doliny Bartang. W tej okolicy ciężko znaleźć ślady cywilizacji. Nie ma wiosek, nawet latem rzadko docierają tu pasterze z inwentarzem. Droga, to na ogół dwie zaznaczone w terenie koleiny. Podziwiamy majestatyczne krajobrazy i posuwamy się krok za krokiem, by odnaleźć stromy zjazd do majestatycznej doliny tworzonej prze rzekę Bartang. Staramy się jechać wzdłuż rzeki, ale droga czasami wspina się wyżej, ukazując niesamowite widoki na pięcio- i sześciotysięczniki. Nikt nie liczył postojów na zdjęcia. Wieczorem docieramy do wioski Yapshorv, gdzie w ogródku Miszy spożywamy kolację i zasypiamy pod gołym niebem. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie wcześniejsza poważna awaria pick-upa, wykluczająca go z dalszej jazdy. Ale tym będziemy martwić się rano. Teraz cieszymy się tym wyjątkowym dniem.

Poranek w Yapshorv upłynął na naprawie uszkodzonego zawieszenia naszego Hiluxa. Udało się znaleźć spawarkę i podłączyć ją do prehistorycznego generatora prądu. By pospawać uszkodzony amortyzator konieczne było odłączenie od zasilania całej wioski. Nasz przewodnik Stephen po mistrzowsku poradził sobie ze spawaniem i mogliśmy kontynuować jazdę w dół doliny w kierunku Chorogu. Każdy przejechany odcinek trasy dostarczał niesamowitych wrażeń. Dolina Bartangu to istny cud natury. Droga prowadziła dnem doliny, bardzo często przy samym korycie rzeki. Z uwagi na wysoki poziom wody, miejscami droga była zalana i wymagało to kilku emocjonujących przepraw. Z każdym kilometrem przybywało oznak cywilizacji. Pojawiać zaczęły się liczniejsze i większe wioski. Mijaliśmy też pojedynczych turystów na rowerach, motocyklach lub w terenówkach. Po całym dniu fantastycznej jazdy, przerwanej na chwilę popołudniową awarią łożyska w jednym z motocykli, dotarliśmy na nocleg do Chorogu, największego miasta w okolicy, stolicy okręgu Górskiego Badachszanu.

Rozdział 4 – Korytarz Wakhański

Chorog to spore jak na Tadżykistan miasto położone niedaleko granicy z Afganistanem. Pobyt był więc okazją do uzupełnienia zapasów oraz spaceru po mieście. Ruszamy znowu niezbyt wcześnie, ale zaplanowany odcinek nie jest długi i większość drogi pokonujemy asfaltem lub dobrym szutrem. Ruszamy z Chorogu na południe wzdłuż rzeki Pandż oddzielającej Tadżykistan i Afganistan, który mamy na wyciągnięcie ręki. Wkrótce docieramy do Iszkaszim, gdzie zaczyna się Korytarz Wachański. Musimy zaczekać na naszego pickupa, który po drodze zaliczył stłuczkę. Po dotarciu całej grupy jemy obiad, kupujemy zapas alkoholu na wieczór i ruszamy w dalszą drogę do Bebi Fatima, położonej w górach wioski z gorącymi źródłami i ruinami starożytnej twierdzy Yamchun. Na nocleg w „hotelu” Wakhan dojeżdżamy po zmroku. Wieczorem, przy kolacji zakrapianej lokalną wódką Tadżykistan i „koniakiem” … Tadżykistan wspominamy majestatyczne widoki z kończącego się dnia.

Kolejnego dnia kontynuujemy jazdę wzdłuż rzeki Pandż. Siedmiotysięczne szczyty Hindukuszu towarzyszą nam w pierwszej części dnia. Gdy jednak odbijamy na północny-wschód, jadąc teraz wzdłuż rzeki Pamir znikają nam po minięciu kolejnej przełęczy. Ten odcinek to całkiem dobrej jakości szutrowa droga, która łączy się z autostradą pamirską przed wioską Alichur. W drodze pomagamy niemieckiemu motocykliście, który osłabiony chorobą, nie radzi sobie na ciężkim GS-ie w luźnym szutrze i sporej wysokości. W Kargush znajduje się punkt kontrolny, gdzie musiymy okazać paszporty i wizy. Po sympatycznej rozmowie z poigranicznikiem jedziemy dalej i wkrótce doprowadzamy niemieckiego motocyklistę do asfaltu, gdzie już sam poradzi sobie z dalszą jazdą. Niestety, na pierwszych metrach asfaltu pech dopada naszego przewodnika. Na nierównościach asfaltu traci panowanie nad motocyklem co kończy się bardzo poważnymi obrażeniami. Nie jest to miejsce na opisanie kolejnych dni walki z lokalną służbą zdrowia, ale uwierzcie mi na słowo, a byłem w centrum wydarzeń, w Tadżykistanie naprawdę nie warto sprawdzać jak działa służba zdowia. Uważajcie i nie prowokujcie niebezpiecznych sytuacji.

Rozdział 5 – Z Chorogu do Karakol

Wypadek sprowadził mnie z powrotem do Chorogu. Po odprawieniu rannego w podróż do Duszanbe, mogłem kontynuować podróż. Musiałem dołączyć do grupy, która pozostała w Alychur. Odcinek z Chorogu do Alychur mogłem pokonać za dnia i delektować się jazdą solo. Poprzednio, w drugą stronę jechałem w nocy i nie jest to miłe wspomnienie. W Alychur dołączyłem do grupy i już razem kontynuowaliśmy jazdę do Murghabu.

Rozdział 6 – Murghab-Osh

Po noclegu w Murghabie ruszamy w drogę powrotną do Osh. Za Murghabem odbijamy od Pamir Highway i kierujemy się na Rang-kol, by zbliżyć się do chińskiej granicy. Podziwiamy okolicę, trochę bawimy się off-em i wracamy na asfalt – musimy pokonać najwyższy punkt na naszej trasie – przełęcz Ak-Bajtał o wysokości 4655 metrów. Za przełęczą docieramy na nocleg do Karakol.

Rankiem opuszczamy Karakol i tym razem dość szybko pokonujemy granicę tadżycką i kirgiską. Docieramy do Sary-Tash i tam podejmujemy decyzję, by podjechać do Piku Lenina. Po ostatnich opadach część dróg dojazdowych jest nieprzejezdnych. Szukamy przez chwilę „suchego” dojadzu. Niestety nie utrzymuję równowagi przy przekraczaniu kolejnego brodu i zaliczam solidną błotną kąpiel. Muszę ogarnąć siebie i motocykl i odpuszczam dalszą jazdę w kierunku bazy pod szczytem. Po solidnym myciu motocykla i siebie wracam na nocleg do Sary-Mogul.

Odczuwamy zmęczenie dotychczasową podróżą. Nastroju nie poprawia także wspomnienia wypadku Stephena. Część z nas decyduje się na bezpośrednią jazdę do Osh i zakończenie podróży. Ruszamy przez Sary-Tash, i Gulcho do Osh. Tam kończy się nasza pamirska przygoda. Wrócę.