TheTric2Theth
Słowo wstępu
Nie należy do rzeczy łatwych opisanie wrażeń jakich doświadczyliśmy podczas naszej wyprawy do Albanii. Warto jednak podjąć ten trud, by na gorąco spróbować uwiecznić te wspaniałe dni i by podzielić się z innymi motocyklistami tym fantastycznym doświadczeniem. Mamy już swoje lata, może nie takie wielkie, ale coraz częściej odczuwamy ten bagaż doświadczeń. Te 10 dni odmłodziło nas jednak o wiele lat i przekonało o prawdziwości powiedzenia „stary, ale jary”:)
Ruszyliśmy 19 czerwca 2014 roku i wróciliśmy po 10 dniach. Zanim to jednak nastąpiło wyjątkowo dobrze przygotowaliśmy się do wyjazdu. Każda poswięcona temu chwila procentowała podczas wyjazdu. Plan zrealizowaliśmy w 100% bez przykrych wpadek i niepotrzebnego zamieszania. Jeśli chcecie się wybrać w podobny wyjazd zaplanujcie go. Będzie lepszy.
Uczestnicy
Pojechaliśmy w czwórkę: Andrzej z Górnego Śląska na BMW R1200GS, Darek spod Poznania na BMW F800 GS, Alek z Wrocławia na Yamaha Tenere i Andrzej z Dolnego Śląska na BMW R1200GS LC Adventure. Jeden z nas dopiero zaczyna swoją przygodę z „heavy enduro”, ale podczas wyjazdu udowodnił swój wielki talent. Podobny poziom umiejętności, dobrze przygotowane maszyny, lekki bagaż pozwoliły utrzymać dobre tempo podróżowania i uniknąć niepotrzebnej walki z przeciążonym sprzętem oraz w 100% zrealizować plan.

Wideorelacja z przebiegu wyprawy
Poniżej znajdziecie linki do filmów na YouTube.
Dzień 2. Odcinek Tuzla-Visegrad
Dzień 3. Odcinek Metalijka-Pljevlja w Czrnogórze
Dzień 4. Droga SH20 z Plav do Kopliku (obraz z jednej kamery)
Dzień 4. Droga SH21 z Koplika do Theth (obraz z jednej kamery)
Dzień 4. W pigułce (obraz z kilku kamer)
Dzień 8. Kosovo-Montenegro-Bosnia
Podsumowanie – najlepsze momenty
Przygotowania
Długo przygotowywaliśmy się do wyjazdu. Wzięliśmy pod uwagę doświadczenia z poprzednich wyjazdów oraz nasze nawyki, częściowo wynikające również z bagażu lat. Kilka kwestii wymagało wnikliwego przeanalizowania i uzgodnień. Omówię je dalej.
Trasa
Plan trasy powstawał ponad dwa miesiące. Alek, podczas pierwszego spotkania rzucił propozycję trasy z podziałem na kolejne dni. Stała się ona bazą do dokładnego jej rozpisania na poszczególne dni a nawet ich odcinki. Analizowaliśmy tradycyjne mapy, google.maps i inne serwisy internetowe, oglądliśmy filmy z wypraw zamieszczone przez ich autorów na youtube. Szczególnie dzięki Google Earth znajdowaliśmy odcinki off-roadowe. Na miesiąc przed wyjazdem Bośnia została ogarnięta katastrofalną powodzią. To sprawiło, że sporo dróg i przejść granicznych zostało zamkniętych. Pomocną była wówczas strona bośniackiego związku motoryzacyjnego www.bihamk.ba , znajdziecie na niej (w zakładce SPI) mapkę z aktualną informacją o remontach na drogach Bośni i Hercegowiny. Po korekcie naszej trasy cierpliwie wpisaliśmy do nawigacji trasy na każdy z dzień z oznaczeniem miejsc noclegów, potencjalnych tankowań oraz postojów na posiłki w miejscach, gdzie była największa szansa na znalezienie knajpy. Na szczęście najnowsze mapy Garmin’a w nawigacji BMW dla krajów bałkańskich są już bardzo dokładne. Jeszcze rok temu była tam wielka dziura. TomTom nie nadrobił tej zaległości. Awaryjnie polecamy kupić tygodniową lub dłuższą licencję AutoMapy na smartfona. Mapy są dokładne i pozwalają dotrzeć we właściwe miejsce. Tak dokładne opisanie trasy, wbicie jej do navi i realna ocena tempa podróżowania w krajach bałkańskich sprawiły, że nie zdarzały się nam obsuwy w podróży, nie traciliśmy czasu na poszukiwanie właściwej drogi.
Plan trasy każdy z nas miał też pliku .pdf i na papierze. Jest poniżej. Na pierwszej stronie jest tabelka z dziennymi przebiegami oraz przyjęta średnia prędkość podróży, która uwzględnia postoje. Na ogół życie potwierdziło te wielkości. Lata doświadczeń robią swoje 🙂
Bagaż
W zeszłym roku jechaliśmy objuczeni we wszystko. Wszystko. To nie ułatwiało jazdy poza asfaltem. W tym roku przyjęliśmy założenie, że bierzemy jak najmniej i jak najlżej. I to się sprawdziło. Mój bagaż ważył nie więcej niż 24 kg w tym waga centralnego kufra, torby, tankbagu i zapasu płynów. Moja lista rzeczy jest w pliku poniżej. W przyszłym roku jeszcze ją odchudzę 🙂 Sprawdziła się wyjątkowo dobrze. Niczego mi nie brakowało, a kilka ciuszków było nawet nadmiarowych. To się da poprawić.
Ubranie
Toczyliśmy długie dyskusje na temat ubioru. Czy klasyczne ciuchy do turystyki, czy lekkie enduro? Podpinki gore-texowe, czy klasyczne ochraniacze przeciwdeszczowe? Buty enduro, czy turystyczne (oczywiście te bardziej enduro), kaski enduro czy turystyczne ? Godziny gadania. Wiele godzin praktycznych doświadczeń w różnych konfiguracjach. Powiem za siebie. Jestem w tym roku wyjątkowo zadowolony z zestawu, który opisany jest w pliku powyżej. Mieliśmy upały, błoto, pył i ulewy. Jazdę na siedząco i długie przeloty na stojąco. Żar z nieba i wodę z nieba. Przeprawy przez rzeczki i kałuże. Taplanie się w błocie. Zestaw sprawdził się wyjątkowo dobrze. Po wielu eksperymentach w latach poprzednich nic już nie będę kombinował. Bo było dobrze i nie warto tego zmieniać.
Sprzęt
Motocykle są przygotowane do jazdy poza asfaltem jak książka pisze. Solidne płyty pod silnik i pod kolektor wydechowy, gmole, podwyższenie kierownicy, handbary, opony „kostki”. Dwa motocykle jechały na TKC 80, jeden na Mitasach Dakar E-09 i jeden na Metzelerach Karoo 3. Wytrzymały szuter, kamienie i błoto. Jazdę po suchym i mokrym asfalcie. Nikt nie narzekał, nikt nie złapał gumy. Przed wyjazdem motocykle zostały przeserwisowane, sprawdzono i wymieniona napędy, wlano gęstszy olej w lagi 800-tki i Tenery. Zmieniono olej i filtry. Nie mieliśmy żadnej awarii a sprzęty dawały maksymalną frajdę z jazdy.
Trening
Przed wyjazdem spotkaliśmy się w Tarnowskich Górach w dawnych kopalniach dolomitu. Tam warunki najlepiej oddawały to,co na nas czekało w Albanii. Była to okazja do sprawdzenia sprzętu przed wyjazdem i przegadania kilku spraw nie na mailu, ale w osiem oczu. To nie był zmarnowany dzień.
Noclegi
Wszystkie noclegi mieliśmy zarezerwowane przed wyjazdem za pomocą serwisu booking.com. Nie było problemów z rezerwacjami i rzeczywisty standard hotelików/apartamentów na ogół odpowiadał opisom lub cenie 🙂
Wyżywienie
Teraz się wzruszyłem. Jedliśmy w lokalnych restauracjach i bardzo nam to smakowało. Oszczędność w bagażu i czasie. Ceny są akceptowalne a jedzenie w restauracjach na ogół bardzo smaczne. Warto pobróbować kuchni bałkańskiej !
Ubezpiecznie
EKUZ działa w krajach unijnych, w pozostałych wykupiliśmy ubezpieczenie podróżne, z którego nie musieliśmy korzystać 🙂 W Kosowie musieliśmy kupić lokalne ubezpiecznie OC pojazdów na 14 dni (najkrótszy czas) za 15 euro, ale to wiedzieliśmy przed wyjazdem.
Pieniądze – wirtualne czy rzeczywiste ?
Euro działa wszędzie, czego nie można powiedzieć o kartach płatniczych. Na dużej ilości stacji benzynowych można płacić kartą, choć czasem trzeba na to poświęcić sporo czasu. Wymiana lokalnej waluty nie jest tak naprawdę konieczna. Restauracje i hotele opłacaliśmy w przeważającej większości gotówką. W razie czego do dyspozycji są bankomaty. W Kosovie i Czarnogórze euro jest walutą. W pozostałych krajach nie spotkaliśmy się z nieuczciwym przeliczaniem lokalnej waluty na euro w miejscach gdzie płaciliśmy za usługi.
Sprzęt fotovideo
Warto zabrać aparaty i kamery sportowe. Te zamocowane do kasku pozwalają utrwalić te piękne chwile. Co uczyniliśmy i czym się dzielimy. Przy tej okazji bardzo dziękuję Michałowi za wypożyczenie kamery ! Dzięki !
Dzień 1. Startujemy !
Wreszcie rozpoczynamy naszą skrupulatnie zaplanowaną wyprawę do Albanii. Czekaliśmy na ten dzień niecierpliwie. To już taka tradycja. Oczywiście noc poprzedzająca wyjazd raczej z tych bezsennych. Tyle wypraw, niemalże rutyna, a emocje za każdym razem górą. Zanim jednak ruszymy, warto cofnąć się o kilka miesięcy, kiedy idea powrotu do Albanii wraz z planem trasy została zaproponowana przez Alka i zgodnie przyjęta. Wprawdzie rok temu Andrzej (ja) obiecał, że do Theth już nie wróci, ale czego nie robi się dla towarzystwa 🙂 Dokładnie zaplanowana, przemyślana i przedyskutowana wyprawa zapewniła nam czerpanie czystej przyjemności z jazdy i miłe spędzanie czasu po ukończeniu dziennych odcinków.
Trasa
Nasza trasa przebiegała zgodnie z poniższą mapką. Uwzględniając dojazd do miejsca zbiórki tego dnia pokonaliśmy około 750 km z czego 475 km wspólnej jazdy.
Każdy z nas ruszał od siebie do umówionego miejsce zbiórki samotnie, poza autorem tego bloga, który wyruszył w towarzystwie Michała na R1200GS Adventure. Michał zmierzał w Alpy i kawałek trasy zrobiliśmy razem. Spotkaliśmy się na stacji benzynowej przy autostradzie Olomouc-Brno, 11 km przed Brnem. To miejsce stało się też miejscem naszego rozstania pod koniec wyprawy. We wspólną jazdę ruszyliśmy około 11:30. Mozolnie pokonywaliśmy leniwe kilometry autostrady z Brna do Bratysławy i do Gyor. Wprawdzie mieliśmy pierwotny plan, by jechać autostradą M1 do Budapestu i stamtąd kontynuować autostradową jazdę M6 w kierunku Pecs-u, ale zgodnie ustaliliśmy, by opuścić ten drogowy luksus i polecieć na skróty normalnymi drogami lokalnymi, by na koniec, na chwilę, wrócić ponownie na M6. Z Gyor posuwaliśmy się w kierunku Szekesferhervar drogą 81 a potem drogą 62 w kierunku Dunajvaros. Przed tym miastem wjechaliśmy na M6, by opuścić ją przed samym Mohacsem. Zanim jednak zjechaliśmy z M-ki zatrzymaliśmy, by oznakować nasze maszyny specjalnie na tą okazję przygotowanymi naklejkami z logo wyprawy.


Logo TheTric2Theth
Na kilka dni przed wyjazdem Andrzej z Górnego (Śląska) rzucił propozycję, by przygotować stroje okolicznościowe naszej wyprawy. Tylko co na nich pokazać ? Nie mamy ani nazwy, ani tym bardziej logo wyjazdu. Burza mózgów zaowocowała nazwą wyprawy, która podkreślała nasze stetryczałe charaktery (oczywiście to taki żart z wielką dozą dystansu do rzeczywistości 🙂 oraz cel wyprawy, czyli wioskę Theth w Alpach Albańskich. Zupełnie nie przeszkadzało nam, że słowa Thetric nie ma w języku angielskim, bo to przecież jest nasza, polska nazwa jakby. Jak już mieliśmy nazwę naszej ekspedycji, to wybór grafiki z ulubionej butelki Alka nie był skomplikowanym procesem twórczym. Szczegóły pięknie opracował mój syn Michał, a lokalna firma przygotowała profesjonalnie wyglądające naklejki w dwóch rozmiarach. I w ten oto sposób, po raz pierwszy od 10 lat, nasza wyprawa dorobiła się oprawy graficznej ! Może narodziła się świecka tradycja ? Oby !

Wieczór węgierski
Przez cały dzień służyła nam słoneczna i ciepła pogoda. Na nocleg dojechaliśmy wieczorem, około 20:00 do przesympatycznego Mohacsu. Po szybkim rozpakowaniu i kąpieli, byliśmy gotowi do wieczornej części programu. Szybko znaleźliśmy lokalny bar gdzie w lokalnym barze obejrzeliśmy mecz.

Oglądanie spotkań mistrzostwa świata stało się świecką tradycją naszej wyprawy. Nasz nowopoznany w tymże lokalu węgierski przyjaciel Csaba nauczył nas najważniejszych zwrotów w języku braci Madziarów.

Szkoda, że opuszczaliśmy Węgry już kolejnego dnia rano, bo z taką znajomością języka, mieliśmy niesamowite możliwości. No cóż. Plan wyprawy wygrał.
Dzień 2.
Niełatwy poranek
Wieczorna nauka węgierskiego wywołała jednak ból głowy. To trudny język i ciężko wchodzi. Poranne przygotowania do wyjazdu zabrały nam nieco więcej czasu niż pierwotnie zakładaliśmy:) Ruszyliśmy z godzinnym poślizgiem. Kiedy jednak już zaczęliśmy jechać, z każdą minutą dzień stawał się piękniejszy 🙂 Ja już nie chcę uczyć się węgierskiego od Csaby ! Choć to dobry nauczyciel, można nawet powiedzieć, że to jego zawód. Niestety wieloletnie obcowanie z Polakami na jednej z brytyjskich wysepek zbudowało w nim przekonanie, że konsumpcja alkoholu to nasza tradycja, a tak przecież nie jest.

Trasa
Tego dnia pokonaliśmy 466 km.
Ruszamy z Mohacsu i szybko docieramy do granicy chorwackiej (12 km). Już w Chorwacji zjadamy lekkie śniadanie i przelatujemy przez ten kraj korzystając z autostrady zaczynającej się koło Osijeku. Granicę z Bośnią i Hercegowiną przekraczamy w Slavonskim Brodzie, gdyż przejście w Bosanskim Samacu, nasz pierwotny punkt trasy, nadal jest zamknięte. Już na granicy naszą uwagę zwracają ciężkie deszczowe chmury wiszące na bośniackimi wzgórzami. Nasza trasa początkowo wije się wzdłuż Sawy, by po chwili wić się już wokół wzgórz i wokół tych deszczowych chmur. Tak się nawywijała, że w Modricy łapie nas pierwszy deszcz. Decydujemy się na krótki postój i przeczekanie najgorszych opadów.

Wypijamy kawę, zjadamy po batoniku i ruszamy w mozolną jazdę po Bośni z nadzieją dotarcia do Visegradu. Mijamy Modricę i rzekę Bośnię, która miesiąc wcześniej wymiotła wszystko na swojej drodze. Widok rozrytego powodzią koryta rzeki budzi grozę. Po minięciu Gradacaca, w Srebreniku zjadamy dobry obiad podany w samą porę 🙂 Potem, po minięciu Vlasenicy, jedziemy fragmentami naszej trasy z 2006 roku. Trafiamy na przełęcz pomiędzy Vlasenicą i Partizan Poljem, która ponownie sprawiła nam frajdę swoimi winklami. Tempo jazdy nie jest jednak wysokie z uwagi na kręte drogi i osunięcia ziemi – ślady po katastrofalnej powodzi z maja tego roku. Przez całe popołudnie jedziemy pod zachmurzonym w dużej częsic niebem. To pozostałości burz, które jeszcze dzień wcześniej zalewały Bośnię. Nie decydujemy się na przebijanie przez góry do Visegradu z uwagi na późną porę i niepewną pogodę. Jedziemy trasą przez Han-Pjesak, Sokolac i Rogaticę i
docieramy do Visegradu od południoweg-zachodu już po zachodzie słońca. Do naszego zakwaterowania docieramy około 21:00. Apratmen Dimitrieski jest naprawdę przestronny. Po długim dniu miło spędzamy wieczór i nie mamy ochoty na wychodzenie z naszego locum.
Wideorelacja
Ten film jest próbką naszego podróżowania po Bośni. Obejmuje odcinek jaki pokonaliśmy popołudniu, już po minięciu Tuzli i uwolnieniu się z najbardziej zatłoczonych dróg. Mogliśmy zakosztować spokojnej i płynnej jazdy po lokalnych drogach wijących się wzdłuż koryt rzek, przez bośniackie góry i wyżyny (polja). Dzień 2. Odcinek Tuzla-Visegrad
Wyszegrad
To pięknie położone miasteczko słynie z mostu. Zbudowany w 1577 roku most stał się bohaterem książki Most na Drinie napisanej przez Ivo Andricia pochodzącego z Wyszgradu. Ten jugosłowiański pisarz otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Kiedy podziwiamy to dzieło tureckiego architekta Sinana, zbudowane przez Mehmeda Paszę Sokolovia, trudno uwierzyć, że w 1992 roku serbskie bojówki bezlitośnie mordowały na tym moście niewinnych bośniackich cywilów. Podróżując po krajach dawnej Jugosławii, najnowsza historia zmusza do częstych refleksji. Chętni mogą przypomnieć sobie ten czarny rozdział historii – historię wojny w Bośni i Hercegowinie.


Dzień 3.
Poranek w Wyszegradzie
Trzeci dzień naszej wyprawy rozpoczynamy od śniadanka przy słynnym moście – szczegóły znajdziecie w opisie drugiego dnia naszej podróży. Humory dopisują – zapowiada się piękna pogoda, a może dlatego, że nie było Csaby ? Nasz plan przewiduje pokonanie tylko 235 kilometrów. Zaplanowana rezerwa czasowa pozwala nam spróbować zabawy poza asflatem, w razie konieczności zmiany trasy nie opóźnimy zanadto naszego przybycia do Plav’u – miejsca naszego kolejnego noclegu. Przy śniadaniu nie śpieszymy się, skłaniając się do konsumpcji w stylu slow-food. Omlety są nienajgorsze.

Żegnani przez lokalną władzę, która szykuje się na nalot turystów na most ruszamy w kolejny etap naszej trasy:)

Jeszcze tylko szybki rzut oka na legendarny most i jazda !

Pierwszy off-road
Po opuszczeniu miasta ruszamy drogą wzdłuż jeziora na rzece Lim. Drogi w Bośni prowadzą wzdłuż górskich rzek, na których często spotyka się sztuczne jeziora. Widoki są fantastyczne, gdy droga wije się po ścianie wąwozu i z jej wysokości można podziwiać te genialne krajobrazy. Nie wiadomo co lepsze – sunąć pięknymi winklami bez ustanku, czy zatrzymywać się by zrobić parę fotek ?

Miejsce jest tak urocze, że postanawiamy uwiecznić je z nami w pierwszym planie. Teraz nabiera wyrazu 🙂 Groźne urwiska i groźne urwisy.

Chwilę później rozpoczęliśmy pierwszą próbę zjechania z asfaltu. Szybko przestawiamy kierownice i ruszamy drogą wzdłuż rzeki Suceska z nadzieją przejechania na skrótu do Cajnic i dalej do przejścia granicznego w Metalijka.
Niestety po przejechaniu ok. 10 km droga wzdłuż rzeki/strumienia Suceska droga okazała się zamknięta, ale nie zepsuło to nam doskonałej zabawy. Szczególnie Alkowi, który lubi jak jest mokro. Te pierwsze kilometry off-roadu zakończone błotną kąpielą są przyjemną rozgrzewką i mimo konieczności zawrócenia nikogo to nie martwi. Omijanie ogrodzeń i zjeżdżanie poza asfalt, szczególnie wzdłuż koryt rzek jest bardzo ryzykowne. W tym kraju ciągle pozostało blisko 200.000 min – pozostałość po wojnie na Bałkanach, a każdego roku pola minowe zbierają swoje żniwo. Ostatnie powódź wypłukała kolejne miny i tym bardziej ostrożność jest zalecana.

Zawinęliśmy zatem, mając świadomość, że nasz dzienny dystans urósł o 60 kilometrów. Tym razem już szybciej przelatujemy szuterkiem i docieramy na krótki postój przed dalszą podróżą. Jest ciepło i płyny znikają w szybkim tempie. Uzupełniamy elektrolity, dzielimy się wrażeniami. Coraz bardziej wierzymy, że nasz plan uda się zrealizować bez przeszkód.

Znajdujemy alternatywny skrót, który prowadzi łatwą szutrową drogą przez góry z Hladilii do Cajnic. W Cajnicach dolewamy paliwa i docieramy do granicy z Czarnogórą w Metalijce, gdzie podziwiamy siebie z zupełnie inne perspektywy.

Obiad w Pljevlji i przelot przez północną Czarnogórę
W Pljevlji zjadamy po steku a’la Durmitor (ufff…) i kontynuujemy jazdę przez północną Czarnogórę. Dzięki remontom dróg mamy okazję jeszcze raz tego dnia pojeździć po kamieniach i błotku, co wszystkim sprawia frajdę. Wieczorem docieramy do Plav położonego nad pięknym jeziorem otoczonym górami. „Kąpiel” w jeziorze przywraca naturalne kolory naszym butom i spodniom. A upragnione Niksicko, czyli Nik pozwoli uzupełnić neidobór płynów i nawiązać nową znajomość – Nik będzie nam towarzyszył także w dalszej podróży.
Hotel Kula Damianowa swoim górskim charakterem pozwala nam zrelaksować się przed kolejnym dniem podróży – dniem, kiedy dotrzemy do celu ! Zjadamy czernogórskie przystaweczki, popijamy serbskim, całkiem niezłym winem (Vranac) i lulu spać. Trzeba zebrać siły na kolejny, jakże ważny dzień naszej podróży.


Videorelacja
Ten etap naszej podróży możecie obejrzeć w filmie, do którego link znajduje się poniżej. Dzień 3. Bośnia i Czarnogóra
Trasa
Trasa tego dnia liczyła 295 km z tego około 50-60 poza asfaltem.
Dzień 4.
Zdobywamy Alpy (wprawdzie tylko Albańskie, ale pełen respect:)
I tu się zaczyna ! Na ten dzień czekaliśmy. Zaczyna się nasza przeprawa przez Góry Przeklęte/Alpy Albańskie. Z Plav docieramy do granicy z Albanią i zaczynamy jazdę po SH20.

SH20
Początek SH20 prowadzącej z Gusinje do Kastartu (he he he) wita w albańskim stylu starymi bunkrami.

Przestrajamy sprzęty do jazdy w terenie.

I zaczyna się zabawa ! Niech zdjęcia mówią za nas.









To już ostatnie chwile, kiedy SH20 kojarzyć się będzie z przeprawą. Trwają prace nad zniszczeniem tej fantastycznej trasy i ukryciem jej pod asflatem. Może jakiś protest ?
Dzisiaj na obiad….koza.
Docieramy do Kopliku, odnajdujemy świetną restaurację położoną przy głownej drodze na Szkoder i zjadamy po tradycyjnej albańskiej ….kozie. Co ciekawe, bardzo nam smakowała.

SH21 i cel naszej wyprawy
Tak przygotowani ruszamy do Theth. Celu naszej podróży. Teraz pora na pokonanie SH21. I tutaj znowu słowa nie wyrażą frajdy z jazdy i widoków jakie nam towarzyszyły. Porzućmy więc sło…











Wieczorem docieramy do Villa Gjecaj – miejsca naszego odpoczynku przez dwa dni.


Videorelacja
Videomaniacy zapewne skorzystają z tych linków:
Dzień 4. Droga SH20 z Plav do Kopliku
Dzień 4. Droga SH21 z Koplika do Theth
Dzień 4. W pigułce (obraz z kilku kamer)
Trasa
Tego dnia pokonaliśmy 160 km z tego tylko 60 po asfalcie, reszta była „czystą” przyjemnością !
Dzień 5.
Motocykle odpoczywają
Dzień bez motocykla. Po raz pierwszy do 10 lat, od kiedy uczestniczę w wyprawach motocyklowych, zorganizowaliśmy dzień bez jazdy. I muszę przyznać, że ta idea jest mi już bardzo bliska. Szczególnie w takim miejscu. Wybraliśmy się na kilkugodzinny „spacer”, podczas którego zwiedziliśmy dolinę wokół Theth podziwiając zarówno twory przyrody jak i twory człowieka. Była to także okazja do poznania lokalnych zwyczajów (czasami unikalnych w skali światowej). Zwieńczeniem tej wycieczki była kąpiel pod wodospadem. Nasz delegat, dla ugruntowania wrażeń zrobił to dwukrotnie. Patrząc na wyczyn Alka nam też było zimno, choć dzień był upalny. Zastosowany przez Darka podstęp z kremem „po opalaniu”, zamiast „na oapalanie” pozwolił złapać wszystkim piękne kolory, a po spacerze zweryfikować skuteczność środków na oparzenia zabranych z Polski.
Videorelacja
Trasa pieszej wycieczki
Tym razem piesza wersja dziennego etapu naszej podróży.
Wyjątkowy dzień – wyjątkowe obyczaje.
Podczas jazdy na motocyklach nie da się zrobić tego, co zrobiliśmy o spacerze……. drzemka smakowała wyśmienicie:)

Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na krótki wypad do pobliskiej „restauracji”, gdzie zakosztowaliśmy lokalnych przekąsek.

Dzień 6.
Wracamy do cywilizacji
Dość tego byczenia się, a i wiejskie jedzenie powoli smakowało jakby mniej – pora wracać więc do cywilizacji. „To tylko 60 km szutrem” mawiają niektórzy. To tylko oznaczało pięć godzin (w tym oczywiście przerwy) posuwania się po niełatwej drodze. Nie bardzo mieliśmy czas na fotografowanie zajęci pełną skupienia jazdą. W czasie postojów głownie łapaliśmy oddech, uzupełnialiśmy płyny i wymienialiśmy się wrażeniami z kolejnego pokonanego odcinka drogi. Nieliczne zdjęcia tylko częściowo ukazują urodę tych okolic. Służyła nam dobra i sucha pogoda. Nisko poziom wody w strumieniach pozwalał na szybkie przeprawy.
Powrót do cywilizacji uczciliśmy bezalkoholowym 😉
„Skromny” hotel w Szkodrze pozwolił nam łagodnie wrócić do cywilizacji i …..mundialu.
Videorelacja
Trasa
Trasa szóstego dnia liczyła „tylko” 80 km, ale za to jakich !
Dzień 7.
Po wieczornym praniu naszych zakurzonych ubrań oraz cudownej uczcie w restauracji hotelu Traditia w Szkodrze byliśmy gotowi na kolejną przygodę. Przeprawa „dżonką” przez Jezioro Koman pozwalała zaoszczędzić długiego objazdu, ale przede wszystkim pozwala dotrzeć do jednego z najdzikszych zakątków Albanii. Smaczne śniadanko i wskakujemy na bike’i.

Pozornie łatwy dojazd o przystani nad jeziorem Koman okazał się zasadzką. W górach zatrzymuje nas DESZCZ. To jest coś. Dzięki takim opadom Albania może zaliczać się krajów tropikalnych 🙂 Ale się nie zalicza przez skromność.

Lekko spóźnieni docieramy do innego świata – przystani obok zapory na jeziorze Koman. Mario Molla tam rządzi. Jego namiestnikiem okazała się bardzo miła Romina. Zaśpiewaliśmy jej partię Ala Bano, ale chyba nie złapała aluzji. Za to poczęstowała nas piwem, co było miłe i na miejscu. Dzięki temu napojowi, mieliśmy co robić podczas trzygodzinnego rejsu, który w większości odbywał się w deszczu.
Zaokrętowaliśmy się na naszą dżonkę i po trzech godzinach rejsu dotarliśmy w okolice Fierze.


Góry i woda




Po zejściu na ląd ruszamy do granicy z Kosovem po drodze zaliczają obiadek. Albania żegnała nas pochmurnym niebem, ale Kosovo przywitało nas ciepłym i słonecznym wieczorem.

Wieczorem dotarliśmy do hotelu Kosova Park w Banje koło Pecu..

Videorelacja
Trasa
Trasa liczyła 135 km po asfalcie i ponad 3 godzinny rejsu z atrakcjami w postaci załadunku i rozładunku naszych motocykli. Mapka poniżej.
Dzień 8.
Poranek w Kosovie zaczynamy, co ciekawe, od śniadania. Szału nie ma. Hotel Kosova Park ma dwa oblicza. Wieczorna pizza była ok. Śniadanie wręcz przeciwnie. Przestawiamy kierownice i pompujemy powietrze do opon. To swoiste pożegnanie z off-roadem. Choć jest nadzieja na enduro-zabawę w Durmitorze w Czarnogórze, jeśli nam czas i pogoda pozwolą.

Przekraczamy granicę z Czarnogórą w masywie góry Żljeb krętą drogą R106 i po wielu zakrętach docieramy do wąwozu Tary. Zatrzymujemy się by zrobić \zdjęcia i zostajemy zaatakowani przez autobus Rosjan. Po krótkiej lekcji tego języka powracają koszmary z dzieciństwa i młodości. „Kakije widy sporta ty uwliekajesz ?”. To zdanie w ustach Andrzeja nas rozkłada. Pora jechać dalej.

Na kolejnym krótkim fotopostoju leci na nas kawałek góry. Trzeba stąd spadać !
Lecą kamienie

Docieramy do słynnego mostu na Tarze. Harrison Ford i kompani najpierw wysadzają zaporę a woda niszczy most. Tak to się dzieje w filmie „Komandosi z Navarony”. W rzeczywistości most stoi jak stał.

Krótki postój przy moście i lecimy do Żabljaka licząc na to, że uda nam się przejechać przez Durmitor północną drogą przez kanion rzeki Susica. Po dotarciu do tego górskiego miasteczka zasięgamy języka u niezwykle kompetentnej kelnerki i uzbrojeni w wiedzę prawie od razu trafiamy na właściwą trasę. Droga i widoki są niesamowite.

Wąwóz Tary jest jednym z najgłębszych wąwozów w Europie. To widać.


Już podczas wyjeżdżania z kanionu łapie nas deszcz. Docieramy do Milogory – restauracji na rozdrożu w wiosce Trsa. Tam ostatni raz próbujemy czarnogórskiej kuchni i ruszamy do wąwozu Pivy.

Ile to już razy lecimy wzdłuż Pivy ? To mój (chyba) piąty lub szósty raz. Szybciutko przekraczamy granicę z Bośnią i wzdłuż Bistricy lecimy do Sarajeva, by dać sobnie szansę spróbowania klimatu tego miasta. Niesty na ostatnich kilometrach łapie nas mego burza a wcześniej bośniacka policija. Leje okropnie i przemoczeni docieramy do hotelu Telal na ulicy Abdesthana. Nie poddajemy się jednak i korzystając z chwilowej przerwy w opadach idziemy poszukać lokalu, w którym obejrzymy mecz. Fajka wodna o smaku jabłokowo-anyżowym nadaje temu wieczorowi mglistej atmosfery. Szczególnie gdy Alek robił „inhalacje” 🙂

Videorelacja
Dzień 8. Kosovo-Montenegro-Bosnia
Trasa
Trasa ósmego dnia.
Dzień 9.
Po deszczowym wieczorze poprzedniego dnia poranek okazał się słoneczny i dał szansę na krótki spacer po starej części Sarajewa. Bascarsija i okoliczne uliczki tworzą niesamowity klimat miasta jakby z innego kontynentu. Bardziej przypominają arabski suk niż nasze ryneczki – twór niemieckich urbanistów. Nadal obecne są ślady wojny z początku lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia.
Nadszedł jednak czas wyjazdu – czekał nas długi dzień w siodle.
Trasa dziewiątego dnia podróży liczyła blisko 490 km w większości dość pokręconych.
Choćbym chciał wiele pisać to się nie da. Po prostu przelot w drodze do domu. Wolna (w sensie tempa jazdy) Bośnia, pusta Chorwacja (taką drogę wybraliśmy) i spokojne Węgry. Wszystko w temacie.
Warto jednak wspomnieć o ostatnim noclegu – Hotel Stella w Siofok wyznacza nowe standardy. Konstrukcja tego łóżka to unikat w skali światowej. Obrócenie się na drugi bok wywołuje kołysanie, które trwa jeszcze kilka minut. Człowiek ma wrażenie, że nie śpi na lądzie, ale na łodzi na Balatonie, który jest o rzut beretem.

Dzień 10.
Po rozkołysanej nocy zjadamy wreszcie śniadanie z jajecznicą 🙂 i ruszamy w dalszą drogę do domu. Docieramy do miejsca skąd każdy z nas pojedzie osobno i gdzie zaczynaliśmy naszą wspólną podróż. Czułe pożegnania i przedłużanie tej chwili to już tradycja. Jednak jak to mawia Andrzej – „pora do domu” . Ruszamy. Już przed granicą z Polską łąpią nas deszcze i burze. Mnie trzymają do granic mojego miasteczka chwilami niemal zrzucając z motocykla podmuchami burzowego frontu. Ale nic nas nie zatrzyma, gdy zmierzamy do domu i do naszych bliskich.
Trasa z Siofoku do miejsca naszego rozstania poniżej.
Łącznie tego dnia zrobiłem 620 km. Cała trasa TheTric2Teth w moim przypadku wyniosła 3350 km. Podobnie Alka i Andrzeja. Darek dołożył do tego około 400 km. Ale tak to jest jak się mieszka na końcu świata. Wszędzie daleko. Co w przypadku jazdy motocyklem nie jest wadą.