Kirgistan 2016 – Silk Road Hard Enduro Adventure
Ci, którzy lubią czytać cierpliwie przebrną przez spisaną relację z na wyprawy. Ci mniej cierpliwi, mogą poznać wideorelację z podróży przez Kirgistan. Zapraszam na mój kanał na youtube.com. Relacja video z Kirgistanu
Przygotowania
W czerwcu 2015 roku odbyliśmy naszą kolejną wyprawę do Albanii. Było super, ale mieliśmy poczucie, że kolejna wyprawa musie wnieść coś nowego. Byliśmy w trakcie przesiadania się z ciężkich GS-ów na lżejsze KTM 690 Enduro R i czuliśmy, że przed nami jest wyzwanie. W sierpniu 2016 roku Michał spędził trzy tygodnie przemierzając Gruzję i Armenię na wyprawie zorganizowanej przez ADV Factory. Po powrocie podzielił się z nami swoimi wspomnieniami, zdjęciami i filmami i zasiał myślenie o czymś bardziej egzotycznym i trudniejszym. Kilka miesięcy później zaproponował Kirgistan. Andrzej i Darek byli przed podjęciem decyzji o zakupie KTM-ów i nie udało im się dokonać tego z odpowiednim wyprzedzeniem. Wyszło na to, że pojedziemy we dwójkę. Zimą przygotowaliśmy motocykle i cały niezbędny sprzęt, potem przyszła pora na opracowanie trasy i przygotowanie nawigacji, zakupiliśmy bilety. Byliśmy gotowi. Pozostało poczekać na koniec lipca i nasz samolot do Biszkeku.
Startujemy
W piątek 29 lipca wsiedliśmy do samolotu Aerof(Lot)u i z przesiadką w Moskwie dotarliśmy w sobotni poranek do Biszkeku. Za 10 dolarów taksówkarz zawiózł nas z lotniska Manas do odległego o 30 km centrum miasta, na parking, gdzie czekały na nas nasze maszyny.


Sprawnie przepakowujemy sprzęt, przebieramy się i ruszamy załatwić karty telefoniczne, wymienić dolary na lokalne somy, zakupić artykuły spożywcze oraz paliwo. Karty telefoniczne z usługami głosowymi oraz dostępem do internetu okazały się naprawdę dobrą inwestycją. Służyły nam w podróży pozwalając relacjonować rodzinom i znajomym naszą podróż oraz pozwoliły na dostęp do zasobów internetu, gdy walczyliśmy z awarią mojego KTM-a. Skorzystaliśmy z usług MegaCom-u, który zapewnia najlepszy zasięg (a z nim w Kirgistanie dobrze nie jest). Mieliśmy jeszcze jedne gadżet – spoter satelitarny, który co 2,5 minuty przysłał na serwer informację o naszej pozycji, a w sytuacjach awaryjnych pozwalał na wezwanie pomocy. Na szczęścia ta funkcja nie musiała być użyta. Miłe zaskoczenie przeżyliśmy na stacji benzynowej – paliwo kosztuje połowę tego co u nas:) O 12:00 jesteśmy gotowi do rozpoczęcia naszej przygody. Jest ciepło i słonecznie. Ruszamy!
Etap 1. Biszkek – Talas
Z radością opuściliśmy brudny, zakurzony, betonowy Biszkek i drogą M39 pomknęliśmy na zachód w kierunku Kara-Bałta. Stopniowo zmniejszął się ruch na drodze a nasze rozumienie reguł poruszania się po drogach Kirgistanu rosło. Kirgizi nie nadużywają kierunkowskazów i nie poważają pasów ruchu. Mają do nich dość luźny stosunek, przemieszczając się po drodze z lewej do prawej w dość swobodny sposób. Na szczęście nie lubią dużych szybkości, a manewry wykonują na tyle spokojnie, że już po godzinie jazdy byliśmy w stanie zrozumieć tą drogową choreografię. Niechęć do używania kierunkowskazów nie idzie w parze z miłością do nadużywania klaksonu. Trąbią często i szczerze. Czasami bez zrozumiałych powodów i warto nauczyć się nie zwracać uwagi na nagłe eksplozje dźwięków.
W Kara-Bałcie zatrzymujemy się na kawę, sprawdzamy działanie naszych nowych kart telefonicznych i po chwili ruszamy na południe, drogą M41 w kierunku pierwszej wysokiej przełęczy Too-Ashu – mamy wjechać na blisko 3.586 m n.p.m. Biszkek leży na wysokości około 700 metrów i dość szybki wjazd na 3.500 będzie próbą dla nas i naszych motocykli.
M41 do jedna z głównych dróg w Kirgistanie. Nieco dziurawa, ale szeroka i pokryta asfaltem umożliwia dość szybkie przemieszczanie się.



Na podjeździe łapie nas lekki deszcz, ale widoki przesłaniają takie drobne trudności.

Po minięciu przełęczy (w najwyżej części jest tunel) zaczynamu zjazd do doliny Suusamyru. Widoki na tą rozległą i wysoko położoną dolinę sprawiają, ze po raz pierwszy w naszej podróży dostrzegamy odmienność Kirgistanu. Zapomnieliśmy już o upalnym Biszkeku. Na przełęczy było raczej zimno, a dolina Suusamyru wita nas kilkunastoma stopniami Celsjusza. Śnieg na szczytach gór wokół doliny przypomina, że średnia wysokość tego górskiego kraju to 2.700 m n.p.m.


Po zjeździe z przełęczy skręcamy ponownie na zachód, trzymając się M41. Jeszcze przed rozwidleniem w Otmok zatrzymujemy się na nasz pierwszy kirgiski obiadek w przydrożnej restauracji.

Okazuje się, że jeszcze nie jesteśmy gotowi do spróbowania klasyki kuchni kirgiskiej. Decydujemy się na stopniowe wchodzenie w kirgiskie klimaty kulinarne i zamawiamy pielmieni. Sprawnie mijamy dolinę Suusamyru i dojeżdżamy do Otmok, gdzie skręcamy na północny zachód, by przez przełęcz Otmok dojechać do Talasu – celu pierwszego etapu podróży. Na przełęczy Otmok (3.330) temperatura spada do 6 stopni, widoczność do 20 metrów a deszcz zalewa nas wielkim strumieniem. Nie o takim Kirgistanie myśleliśmy przed wyjazdem:(

Po przejechaniu 30 km deszcz zelżał, przestał padać, potem znowu zaczął. Zatrzymujemy się by ogrzać skostniałe dłonie. W końcu, wieczorem dotarliśmy do Talasu i znaleźliśmy sympatyczną gostinicę z sąsiadującą restauracją, gdzie spędziliśmy miły wieczór w towarzystwie Kirgizów, którzy imprezowali śpiewając tańcząc i pijąc morze wódki.


Pierwszy dzień naszje podróży dobiegł końca, pokazując, że Kirgistan nie da się wrzucić do jednej szufladki. To była dobra zapowiedź tego, co miało nas czekać w kolejnych dniach. Nasza trasa tego dnia liczyła lekko ponad 300 km.
Etap 2. Przez przełęcz Terek
W pochmurny niedzielny poranek pozwoliliśmy sobie na nieco dłuższy odpoczynek, tym bardziej, że wisiały ciężkie chmury i liczyliśmy, że pogoda będzie się poprawiać z każdą godziną. Nasz plan zakładał przejechanie przez przełęcz Terek i dojechanie do Toktogul. Ruszyliśmy około południa, zatankowaliśmy do pełna, gdyż kolejna stacja benzynowa miała być dopiero po zjechaniu z gór. Z Talasu skierowaliśmy się na południe w stronę Parku Narodowego Besh-Tash. Wjazd dla obcokrajowców na motocyklach kosztował nas 220 somów za każdego. Wjechaliśmy w dolinę rzeki Besh-Tash, która prowadzi do jeziora Besh-Tash.

Na trasie spotkaliśmy gubernatora okręgu Talas wraz z głównym lekarzem weterynarii oraz ekipą lokalnej telewizji. Udzieliliśmy krótkich wywiadów starając się mówić po rosyjsku:)



Po około 44 km dojechaliśmy do drogi, którą mieliśmy się wspiąć na przełęcz.
Po zjechaniu z drogi w dolinie w kierunku przełęczy Terek (3.725) rozpoczął się trudniejszy odcinek. Droga była w gorszym stanie, ze stromymi podjazdami, licznymi kamieniami oraz sporą ilością strumieni, które musieliśmy pokonywać. Po kilkju kilometrach zbocza pokryły się świeżym (wczorajszym) śniegiem, a krajobraz nabrał dramatycznego wyglądu.
Odcinek z doliny Besh-Tash na przełęcz Terek
Sądziliśmy, że wjazd na przełęcz będzie kulminacją naszej podróży w tym dniu. O jakże się myliliśmy. Po krótkim odpoczynku na przełęczy rozpoczęliśmy stromy zjazd obserwując coraz słabiej widoczną drogę. Gdy zaczęliśmy mieć problemy z rozpoznaniem, którędy prowadzi zarośnięta droga napotkaliśmy rodzinę Kirgizów, wypasających bydło na zboczach. Skorzystaliśmy z zaproszenia na posiłek składający się herbaty, chleba i masła. Z rozmowy wynikało, że droga jest zniszczona przez rzekę (musiało to być już dość dawno) i nie ma dalej przejazdu, ale jeśli zapłacimy mu 1000 somów to nam wytłumaczy jak tam przejechać dzięki objazdowi, który zna. Uznaliśmy, że 1000 somów za posiłek i radę to cena do zaakceptowania i wysłuchaliśmy wskazówek.
W miarę przemieszczania się pogoda mocno się poprawiła, więc nawet liczne brody, dość głębokie i z rwącą, zimną wodą nie studziły naszego zapału, by jechać dalej. Słowa pasterza, że droga jest zniszczona okazały się prawdą. Niestety opowieść o objeździe już prawdziwa nie była. Może konie lub krowy mogły z tego objazdu skorzystać, ale dla naszych maszyn był zbyt stromy.
Po naradzie zdecydowaliśmy się przepchnąć motocykle przez osuwisko i kolejny strumień. Zajęło to nam dwie godziny. Kontynuowaliśmy jazdę jeszcze przez kilka kilometrów, ale stało się jasne, że dzisiaj do Toktogul nie dojedziemy i trzeba zanocować w górach.
Odcinek z przełęczy Terk do naszego obozowiska. Mniej więcej w jego połowie spędziliśmy dwie godziny
na pokonanie osuwiska.
Zaczęło się robić chłodno więc rozpaliliśmy ognisko, by choć trochę się ogrzać. Nad ranem temperatura spadła do 6 stopni i nasze letnie śpiwory nie pozwoliły nam na komfortowy sen. Na szczęście rano słońce przebiło się do doliny, temperatura skoczyła do kilkunastu stopni i wróciła ochota na kontynuację przygody.

„Szybkie” zwiniecie obozowiska, przygotowanie motocykli i ruszamy w dół doliny Terek. Do końca doliny zostało nam kilka kilometrów i kilka brodów. Dojechaliśmy w końcu do większej doliny rzeki Uzun-Akmat, gdzie droga była już naprawdę niezła
Dojazd do Toktugul, położonego nad Toktogulskim Wodochraniszczem – wielkim sztucznym zbiornikiem na rzece Naryń, przebiegł sprawnie i bez niespodzianek. W Toktogul zjedliśmy, zatankowaliśmy, wypoczęliśmy lekko. Zakończyliśmy pierwszą przeprawę przez góry, dumni z determinacja z jaką pokonaliśmy tą drogę. Całą trasa liczyła 145 km od Talas do Toktogul. Pierwszego dnia pokonaliśmy 64 km, a drugiego kolejne 81.
Etap 3. Przez Kargish-Ashuu do Kara-Kul
Obiad w Toktogul rozdzielał 2. i 3. etap naszej podróży. Tym razem spróbowaliśmy Szorpo – kirgskiego rosołu z makaronem i ziemniakami oraz kawałkiem gotowanego mięsa wołowego. Robimy małe zakupy, tankujemy i ruszamy wzdłuż brzegów wielkiego zbiornika retencyjnego na rzece Naryń.
Sporą radość sprawia nam przejazd przez step u podnóża gór. Zanim zaczęliśmy wspinaczkę na przełęcz Kargish cieszyliśmy się szybką jazdą po prostych szutrowych drogach przecinających lekko pochylony teren.
Najwyższym punktem na naszej trasie była przełęcz Kargish. Wjazd na nią w upalne popołudnie i po spalonych słońcem kamieniach, różnił się całkowicie od wjazdu na Terek w śniegu i chłodzie.
Po krótkim popasie rozpoczął się stromy zjazd z przełączy do leżącej za nią doliny rzeki Karakól. Nasz plan zakładał przejazd przez przełącz Serdylak, ale późna pora zmusiła nas do zmiany planów i odłożenia tej przełęczy na przyszły rok. Doliną Karakól dotarliśmy najpierw do asfaltowej M41, a nią do miejscowości Kara-Kól, gdzie spędziliśmy miły wieczór, zbierając siły na kolejny dzień.
Trasa 3. etapu, kótry liczył 122 km, zaprezentowana jest na mapce poniżej.
Etap 4 z Karakol do Kazarman
Tym razem już od rana było ciepło. Przez pierwszekilkadziesiąt kilometrów droga prowadziła nas wąwozem zalanym przez spiętrzone zaporami wody Narynia. Droga wiła się w otoczeniu skał a widoki zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Niestety przełom Narynia skończył się i wjechaliśmy na jedną z nielicznych równin położoną wzdłuż biegu Narynia. Prosta asfaltowa droga prowadziła do Jalallabadu. Jedynym urozmaiceniem było tankowanie i wizyta w myjni, gdzie zmyliśmy z motocykli pokłady błota i pyłu.
Na przedmieściach Jalallabadu spróbowaliśmy szaszłyków z baraniny. A po drugiej stronie tego niezbyt urokliwego miasta, w wiosce Oktyabrovka, wymieniliśmy trochę pieniędzy i zaopatrzyliśmy się w zapas napojów.
Po kolejnych 20-30 kilometrach skończył się asfalt i rozpoczął długi podjazd na przełęcz Kaldamo. Szybka szutrowa droga wiła się po zboczach gór wspinając na ponad 3000 metrową przełęcz, za która Kirgistan odsłonił kolejne swoje oblicze. Wietrzna i chłodna przełęcz pozwoliła zapomnieć o skwarze jaki towarzyszył nam przez cały dzień.
Po minięciu przełęczy pozostał nam malowniczy dojazd do Kazarmanu przez pofałdowaną okolicę.
W Kazarmanie znaleźliśmy coś na kształt Bed&Breakfest w stylu Kirgiskim. Międzynarodowe towarzystwo turystów z Anglii, Słowenii i Katalonii umiliło wieczór. Podobnie jak świeżo oprawiony baran.
Tego dnia zrobiliśmy 344 kilometry, a trasa jak zwykle na mapce.
Etap 5 – Kazarmanu do Narynia
Po śniadaniu w towarzystwie globtroterów ruszyliśmy w drogę do Narynia. Pierwszy odcinek wiódł na południe na przełęcz Ak-Kiya Ashuu. GPS pokazał blisko 3.000 metrów.
Za przełęczą krajobraz stał się bardziej suchy, temperatura wzrosła, a droga straciła zakręty. Po minięciu wioski Kosh-Dobo rozpoczęły się problemy z moim KTM-em. Początkowo, nie utrudniało to jazdy, ale w kolejnych dniach awaria nasilała się. Jednak niepokojące objawy zmusiły nas do zmiany trasy i z Baetova zamiast skierować się do Tash-Rabat, jak mieliśmy w planie, zdecydowaliśmy się na skrócenie drogi i jazdę bezpośrednio do Narynia.
Do Narynia dotarliśmy popołudniu i rozpoczęliśmy poszukiwania wolnego hotelu, co okazało się niełatwym zadaniem z powodu najazdu chińskich wycieczek. Wieczór poświęciliśmy na poznawanie kirgiskiej gastronomii.
Tego dnia pokonaliśmy 291 km.
Etap 6 – Z Narynia do Barskoon przez góry
Naryń nie zachwycił i opuszczaliśmy go bez żalu. Po zatankowaniu ruszyliśmy na wschód, wzdłuż rzeki Naryń, aby dotrzeć do jej dopływu – Małego Narynia. Jego wąwóz był pierwszym celem tego etapu.




Kolejnym odcinkiem był Kanion małego Narynia. Od mostu do początku kanionu dojechaliśmy prostą szutrówką. Przejazd przez kanion to czysta frajda. Fajna droga wije się z jednego na drugi brzeg. Miejscami jedzie przy samej rzece, by za chwilę wspiąć się po stromych zboczach wyżej i zapewnić piękne widoki na rzekę i wydrążony przez nią wąwóz.
Za kanionem droga skręca na wschód i dalej prowadzi wzdłuż malowniczej doliny Małego Narynia.
Szybkie szutry doprowadziły nas do nie mniej malowniczej doliny rzeki Bolgart. Przemieszczaliśmy się wzdłuż tej doliny w kierunku północno-wschodnim docierając do gorących źródeł. Gdzie zatrzymaliśmy się aby usunąć drobne awarie. Po drodze pokonywaliśmy większe i mniejsze strumienie-dopływy Bolgartu.





Po krótkim popasie kontynuowaliśmy jazdę na wschód wzdłuż rzeki. Awaria i zbliżająca się burza zatrzymały nas jednak. Przy małym strumieniu założyliśmy obozowisko i przenocowaliśmy. Noc znowu pokazała swój pazur – temperatura spadła do 6 stopni. Ktoś mówił, że w Kirgistanie upały dadzą nam się we znaki?



Rześki i pochmurny poranek po chłodnej nocy wygonił nas do dalszej jazdy. Czekał nas ostatni odcinek podjazdu na przełęcz Tosor i zjazd nad jezioro Issyk-Kul, gdzie mieliśmy zaplanowany kilkudniowy pobyt – na odpoczynek i lokalne wycieczki. W drodze na przełęcz spotkaliśmy naszych rosyjskich cyklistów – poznanych dzień wcześniej koło gorących źródeł. Dłużej jechali w poprzedzające popołudnie i wyprzedzili nas, co sprawiło, że wyprzedziliśmy ich po raz drugi.
Po niecałej godzinie dojechaliśmy na przełęcz i rozpoczęliśmy zjazd nad jezioro położone ponad 2000 metrów niżej.






Trasa tego etapu liczyła 227 km i pokazana jest na poniższych mapkach
Etap 7. – Barskoon – odpoczynek, kopalnia, awaria
Dojechaliśmy nad Issyk-Kul z zamiarem krótkiego wypoczynku po znojach pierwszego tygodnia i odbycia lokalnej wycieczki do kopalni złota Kumtor. Ostatecznie utknęliśmy tutaj na dłużej, ale o tym nieco dalej.
Po zjechaniu z przełęczy Tosor poszukiwaliśmy jakiejś „bazy” na kilka nocy. Trafiliśmy na zbudowany z kontenerów ośrodek położony nad samym jeziorem, przy ujściu rzeki Barskoon obok miejscowości Barskoon. Fajne położenie, niewysoka cena, niezłe, jak na Kirgistan, warunki przekonały nas do pozostania w tym miejscu. No i te kontenery:) Ośrodek dysponował stołówką, co niezwykle ułatwiało nam wypoczynek. Miał też własny kawałek brzegu, co skłoniło nas do kąpieli w rześkiej wodzie jeziora.




Zgodnie z planem po przyjechaniu do Barskoon zaplanowaliśmy jeden dzień odpoczynku. Przypadł w sobotę. Wreszcie mogliśmy powylegiwać się, oprać, ponudzić. W niedzielę ruszyliśmy na etap, którego celem było przejechanie wzdłuż doliny rzeki Barskoon, wspięcie się na przełęcz o tej samej nazwie i wjechanie na płaskowyż (3.600-3.700 m n.p.m.), na którym zlokalizowana jest jedna z największych na świecie kopalni złota. Piękna pogoda dopisywała podczas całej trasy. Ponownie spotkaliśmy naszych znajomych rosyjskich cyklistów i tym razem musieliśmy wreszcie zrobić wspólną fotkę.











Trasa tej „wycieczki” liczyła 181 km (tam i z powrotem) i pokazana jest jak zwykle na mapce.
W drodze powrotnej, jeszcze na płaskowyżu, awaria mojego KTM-a ujawniła się z pełną mocą. Wróciłem do ośrodka w dużej części jadąc na luzie (na szczęście było z górki). Ostatnie kilometry były mordęgą, ale udało się doturlać i rozpocząć kilkudniową walkę z motocyklem.
Koniec jazdy
Poszukiwania przyczyny awarii, konsultacje, poszukiwania w internecie, rozkręcanie, skręcanie, dyskusje, rozkręcanie i skręcanie, całodzienny wyjazd po części do Biszkeku, powrót, rozkręcanie i skręcanie, sprawdzanie, budzące się i umierające nadzieje. To w największym skrócie opis kilku dni walki z motocyklem. A historię jego remontu znajdziecie na innej stronie mojego bloga.







Kiedy już wydawało się, że udało nam się naprawić moto i możemy kontynuować naszą podróż, ruszyliśmy w środę w kierunku jeziora Son-Kul. Jednak po czterdziestu kilometrach zamieniony regulator ostatecznie umarł. Kolejny nawet nie ruszył. Zapadła smutna decyzja, by dotrzeć do Biszkeku i przeczekać tam do niedzielnego lotu do Polski. Mój KTM ostetcznie stanał w odległości 160 km od Biszkeku. Nie namyślając się zbyt długo podjąłe, decyzję by złapać stopa dla siebie i dla … motocykla. Trwało to jakieś … 3 minuty. Zatrzymał się Dżon-Dosz – swoim leciwym golfem z przyczepką zawiózł mnie do Biszkeku. W bagażniku golfa wiózł jeszcze pół konia, co niestety ujawniło się po zapakowaniu motocykla na przyczepkę, a to oznacząło brak odwrotu. Będę tą podróż z Dżon-Doszem i połową konia pamiętał przez długie lata.

Dotarłem jednak do Biszkeku, gdzie czekał już na mnie Michał i spędziliśmy w tym mieście kolejne prawie cztery najdłuższe dni w moim życiu w oczekiwaniu na samolot. Jeśli planujecie zwiedzanie Biszkeku – błagam, zmieńcie plany!


